Jawność wynagrodzeń 2026: wpływ na employer branding

Jawność wynagrodzeń 2026: wpływ na employer branding

Jawność wynagrodzeń 2026: wpływ na employer branding

Jawność wynagrodzeń – jak transparentność płac wpłynie na employer branding w 2026?

Kiedy ostatni raz w ogłoszeniu o pracę rzuciła Ci się w oczy konkretna kwota? Nie „oferujemy konkurencyjne wynagrodzenie”, nie „płaca adekwatna do kompetencji”, tylko zwykła liczba? Prawdopodobnie bardzo dawno temu. A może wcale.

Już za kilka miesięcy to się zmieni. W 2026 roku Polska musi wdrożyć unijną Dyrektywę Pay Transparency. Brzmi technicznie, ale skutki będą bardzo realne. Firmy będą musiały ujawniać, ile płacą pracownikom. Już na etapie ogłoszenia o pracę. Bez uników, bez mglistych formułek.

Dla rekrutujących to wyzwanie, dla kandydatów – konkretna informacja już na początkowym etapie rekrutacji, dzięki której zaoszczędzą czas. Ale przede wszystkim to szansa dla tych pracodawców, którzy zrozumieją, że transparentność to nie zagrożenie, tylko sposób na budowanie zaufania. A zaufanie dziś tłumaczy się wprost na employer branding.

Dyrektywa, która zmienia zasady rekrutacji

W marcu 2023 roku Parlament Europejski przyjął dyrektywę o przejrzystości wynagrodzeń, która ma na celu walkę z luką płacową między kobietami a mężczyznami. Zgodnie z nią pracodawcy będą musieli ujawniać informacje o wynagrodzeniach już na etapie rekrutacji. Kandydaci dostaną prawo do pytania o widełki płacowe, a firma nie będzie mogła ich przed nimi ukrywać. Co więcej, organizacje zatrudniające ponad 100 osób będą zobowiązane do regularnego raportowania luki płacowej.

Kraje członkowskie UE mają czas na wdrożenie przepisów do czerwca 2026 roku. Wydaje się, że jeszcze do tego dużo czasu, ale dla działów HR i zarządów to właściwie jutro. Bo przygotowanie systemów, uporządkowanie polityki płacowej i przekonanie kadry kierowniczej wymaga czasu, a tego jest już coraz mniej.

Co tak naprawdę zmieni się w rekrutacji?

Jeśli jesteś osobą szukającą pracy, prawdopodobnie nieraz wpadło Ci w oko ogłoszenie, w którym zamiast konkretnej kwoty widniało coś w stylu „wynagrodzenie uzależnione od doświadczenia”. Frustrujące? Zdecydowanie. Bo jak się przygotować do rozmowy, skoro nie wiesz, czy mówisz o 4, czy o 10 tysiącach złotych? Jawność wynagrodzeń ma to zmienić.

Od 2026 roku rekrutujące firmy będą musiały podać w ogłoszeniu przewidywany poziom wynagrodzenia lub jego przedział. To oznacza początek bardziej uczciwej komunikacji. Dla kandydatów to komfort – mogą od razu odsiać oferty, które nie spełniają ich oczekiwań finansowych. Dla firm to szansa na przyciągnięcie tych właściwych ludzi, bez marnowania czasu obu stron.

Ale diabeł tkwi w szczegółach. Bo głównym celem dyrektywy nie jest sama jawność, ale walka z luką płacową między kobietami a mężczyznami. Kiedy wynagrodzenia są jawne, trudniej ukryć, że kobieta na tym samym stanowisku zarabia mniej niż jej kolega. Trudniej uzasadnić różnicę argumentem „bo się tak umówiliśmy przy zatrudnieniu”.

Transparentność to narzędzie, które ma wymusić na firmach porządkowanie polityki płacowej i eliminowanie nieuzasadnionych nierówności. A to przekłada się wprost na wizerunek pracodawcy – bo dziś kandydaci zwracają uwagę nie tylko na to, ile zarobią, ale też na to, czy firma traktuje wszystkich sprawiedliwie.

Czy firmy, w których pracuje mniej niż 100 osób, będą miały obowiązek informowania o widełkach płacowych?

Dyrektywa o jawności wynagrodzeń nakłada obowiązek regularnego raportowania luki płacowej na firmy zatrudniające ponad 100 pracowników, ale wymogi dotyczące transparentności przy rekrutacji obejmą wszystkich pracodawców. Oznacza to, że nawet mniejsze przedsiębiorstwa będą musiały podawać widełki płacowe w ogłoszeniach i odpowiadać na pytania kandydatów o wynagrodzenie.

Dla wielu mniejszych firm to będzie wyzwanie, bo często nie mają wypracowanych systemów płacowych ani dedykowanych działów HR. Ale z drugiej strony – to też szansa. Firmy, które od początku zbudują uczciwe relacje z pracownikami i będą transparentne, mogą zyskać przewagę konkurencyjną nad większymi graczami. Bo choć nie oferują wielkich budżetów, mogą zaoferować coś równie ważnego: uczciwość i jasne zasady.

Dlaczego niektórzy boją się jawności płac?

Nie oszukujmy się, temat jawności wynagrodzeń budzi wiele obaw, szczególnie wśród pracodawców. Najczęściej słyszy się o dwóch zagrożeniach, jakie widzą w tym przedsiębiorcy: rosnącej presji płacowej i wzroście rotacji.

Wyobraź sobie, że w jednym zespole pracują dwie osoby na podobnym stanowisku. Jedna zarabia 7000 zł, druga – 9000 zł. Kiedy obie poznają swoje wynagrodzenia, ta zarabiająca mniej pójdzie do przełożonego z pytaniem: „dlaczego?”. I albo dostanie podwyżkę, albo zacznie rozglądać się za nową pracą. Pracodawcy obawiają się właśnie takiej fali żądań i ewentualnych odejść. Bo nierówności płacowe istnieją – czasem uzasadnione różnicami w kompetencjach czy doświadczeniu.

Drugi strach to konkurencja. Jeśli wszyscy będą wiedzieć, ile płaci firma X, konkurencyjne przedsiębiorstwa mogą łatwiej podkupić najlepszych pracowników. Takie „otwarte karty” mogą wywołać wojnę cenową szczególnie w branżach, gdzie walka o talenty jest zacięta.

Czy te obawy są uzasadnione? Po części tak. Transparentność rzeczywiście wymusi na firmach porządkowanie polityki wynagrodzeń. Ale czy to źle? Jeśli ktoś zarabia mniej tylko dlatego, że nie negocjował tak dobrze przy zatrudnieniu lub ma inną płeć – może warto to naprawić?

Co zyskują firmy, które postawią na transparentność?

Z drugiej strony medalu jest coś, o czym mówi się rzadziej – korzyści jawności wynagrodzeń dla samych pracodawców. I nie chodzi tu tylko o obowiązek prawny, ale o plusy w budowaniu wizerunku i relacji z ludźmi.

  • Zaufanie to waluta, której nie da się kupić. Kiedy firma od początku mówi wprost, ile płaci, kandydat czuje, że nie ma tu gier ani ukrytych warunków. To buduje poczucie uczciwości, które potem przekłada się na lojalność. A w czasach, gdy zmiana pracy to norma, lojalność jest na wagę złota.
  • Przyciąganie właściwych ludzi. Jeśli w ogłoszeniu widnieje konkretna kwota, zgłoszą się osoby, które rzeczywiście są zainteresowane taką ofertą. Koniec z sytuacją, gdy kandydat przychodzi na rozmowę, a na końcu okazuje się, że oczekiwał dwa razy większe wynagrodzenie, niż mu zaproponowano. To oszczędność czasu rekruterów i poszukujących pracy.
  • Równość i różnorodność. Rzecznik Praw Obywatelskich od lat podkreśla, że wprowadzenie rozwiązań ustawowych dotyczących jawności wynagrodzeń to jeden z kluczowych instrumentów w walce z dyskryminacją płacową. Kiedy wynagrodzenia są jawne, trudniej ukryć nieuzasadnione różnice. Dzięki temu firmy stają się bardziej inkluzywne, a to dziś jeden z ważniejszych elementów dobrego employer brandingu.
  • Motywacja i zrozumienie systemu. Ludzie chcą wiedzieć, za co dostają pieniądze i co mogą zrobić, żeby zarabiać więcej. Jasne kryteria awansu i podwyżek to nie tylko przejrzystość – to też motywator do rozwoju. Jeśli pracownik wie, że opanowanie nowego narzędzia czy zdobycie certyfikatu przełoży się na konkretną kwotę, ma cel do realizacji.

Transparentność wynagrodzeń nie oznacza chaosu, ale wymaga przygotowania

Wdrożenie jawności wynagrodzeń to nie wyłącznie zmiana przepisów. To przede wszystkim zmiana kultury organizacyjnej. I tutaj wiele firm może się potknąć, jeśli potraktują dyrektywę jako kolejny biurokratyczny obowiązek do odhaczenia.

Zasadnicze pytanie brzmi: na jakiej podstawie ustalane są wynagrodzenia? Jeśli odpowiedź to „bo szef tak zdecydował”, to mamy problem. Transparentność wymaga systemu – jasnych kryteriów, widełek płacowych dla poszczególnych stanowisk, zrozumiałych ścieżek awansu. Bez tego będziemy mieć do czynienia z pozorną jawnością, która wywoła więcej zamieszania i frustracji niż korzyści.

Warto zatem zacząć od audytu. Sprawdzić, jak wyglądają wynagrodzenia w poszczególnych działach, czy nie ma nieuzasadnionych różnic (szczególnie między kobietami a mężczyznami na tych samych stanowiskach), i uporządkować politykę płacową. To proces czasochłonny, ale nieunikniony. Bo lepiej zrobić to z własnej inicjatywy niż pod presją kontroli czy skargi pracownika.

Kolejna kwestia to komunikacja. Nie wystarczy wrzucić tabelki z widełkami w intranecie i uznać sprawę za załatwioną. Ludzie muszą rozumieć, dlaczego zarabiają tyle, ile zarabiają. Dlaczego kolega z działu obok dostaje więcej? Może ma większe doświadczenie, dodatkowe kwalifikacje, zarządza zespołem? Jeśli firma nie wytłumaczy tych różnic, pojawi się poczucie niesprawiedliwości.

Jak transparentność płac wpłynie na employer branding?

Employer branding to dziś nie tylko ładne zdjęcia z integracji i post na LinkedIn o wartościach firmy. To realna opinia pracowników i kandydatów, którą coraz łatwiej zweryfikować. Portale z opiniami o pracodawcach, grupy w mediach społecznościowych, fora branżowe – informacje o tym, jak firma traktuje ludzi, rozchodzą się błyskawicznie.

Jawność wynagrodzeń może być tutaj albo atutem, albo kulą u nogi. Firmy, które już teraz stawiają na transparentność i uczciwe relacje, będą postrzegane jako nowoczesne i godne zaufania. To marki, do których ludzie będą chcieli aplikować, bo wiedzą, że nie czekają ich niespodzianki i niedopowiedzenia.

Z drugiej strony, przedsiębiorstwa, które będą ciągnąć transparentność siłą, publikując minimalną ilość informacji wymaganą prawem i trzymając się kurczowo starego modelu „o pieniądzach się nie mówi”, stracą w oczach kandydatów. Bo kontrast między tym, co mówią, a tym, co robią, będzie zbyt widoczny.

Pokolenia i ich stosunek do jawności płac

Nie bez znaczenia jest też to, że na rynku pracy coraz silniej zaznaczają swoją obecność młodsze pokolenia – millenialsi i pokolenie Z. Dla nich transparentność to niemal standard. Wychowali się w świecie, gdzie informacje są dostępne na wyciągnięcie ręki, gdzie można sprawdzić opinie o każdym produkcie i usłudze, w tym o pracodawcy.

Te generacje nie boją się mówić o pieniądzach. Wręcz przeciwnie – uważają, że milczenie na ten temat jest szkodliwe i umacnia nierówności. Dla nich firma, która chowa wynagrodzenia za mgłą ogólników, to firma, która ma coś do ukrycia. I to jest coś, co pracodawcy muszą zrozumieć, jeśli chcą przyciągać młode talenty.

Równość płci, czyli sedno sprawy

Choć dyrektywa dotyczy ogólnej transparentności, jej głównym celem jest walka z luką płacową między kobietami a mężczyznami. Według najnowszych danych Parlamentu Europejskiego średnia luka płacowa w UE wynosi 12%, co oznacza, że kobiety zarabiają średnio o tyle mniej niż mężczyźni za godzinę pracy. W Polsce wskaźnik ten wynosi 7,8%, co plasuje nas wśród krajów o stosunkowo niskiej luce płacowej w Unii.

Dlaczego tak się dzieje? Przyczyn jest wiele: od przerw w karierze związanych z macierzyństwem, przez stereotypy dotyczące „męskich” i „kobiecych” zawodów, po słabsze umiejętności negocjacyjne, które są efektem socjalizacji. Transparentność wynagrodzeń ma to zmienić.

Dla firm oznacza to konieczność spojrzenia prawdzie w oczy. Jeśli w tym samym zespole mężczyzna zarabia więcej niż kobieta na takim samym stanowisku, choć mają porównywalne doświadczenie, kompetencje i zakres obowiązków, problem będzie musiał zostać naprawiony. I to nie tylko z przymuszenia prawnego, ale też z dbałości o wizerunek firmy jako sprawiedliwego pracodawcy.

Jak się przygotować? Praktyczne kroki dla działów HR

Jeśli jesteś częścią zespołu HR i czytasz ten tekst z pewnym niepokojem, warto już teraz zacząć działać. Sprawdź 6 wskazówek, które pomogą Wam w płynnym wdrożeniu transparentności:

  1. Przeprowadźcie audyt wynagrodzeń. Sprawdźcie, jak wyglądają płace w Waszej organizacji. Czy są spójne? Czy nie ma nieuzasadnionych różnic? To fundament całego procesu.
  2. Ustalcie jasne kryteria. Stwórzcie system widełek płacowych dla poszczególnych stanowisk, uwzględniający doświadczenie, kompetencje i zakres obowiązków. Ważne, żeby te zasady były zrozumiałe i sprawiedliwe.
  3. Przeszkolcie menedżerów. To oni będą musieli tłumaczyć podwładnym decyzje płacowe. Muszą rozumieć system i potrafić jasno komunikować, dlaczego ktoś zarabia więcej lub mniej.
  4. Przygotujcie się na trudne rozmowy. Bo będą. Ludzie będą pytać, porównywać, domagać się wyjaśnień. Im lepiej firma się do tego przygotuje, tym mniej bólu w całym procesie.
  5. Zaktualizujcie ogłoszenia o pracę. Od teraz każda rekrutacja powinna zawierać informację o wynagrodzeniu. I to nie wynagrodzenie „do uzgodnienia”, tylko konkretną kwotę lub realistyczne widełki.
  6. Zainwestujcie w narzędzia i wsparcie zewnętrzne. Jeśli firma ma ponad 100 pracowników, będzie musiała raportować lukę płacową. Warto już teraz pomyśleć o tym, jak uporządkować dane kadrowo-płacowe i czy aktualne systemy pozwolą na sprawne przygotowanie wymaganych zestawień.

Dla wielu przedsiębiorstw rozwiązaniem może być outsourcing obsługi kadrowo-płacowej – agencje takie jak Grupa Progres oferują kompleksową usługę Payroll, która obejmuje nie tylko naliczanie i rozliczanie wynagrodzeń, ale też przygotowanie deklaracji zgłoszeniowych i rozliczeniowych do ZUS, US oraz raportów dla GUS i PFRON. Dzięki temu firma ma uporządkowane dane płacowe w jednym miejscu, co znacznie ułatwia przygotowanie raportów związanych z transparentnością wynagrodzeń.

Jak dyrektywa zmieni rynek pracy w Polsce?

Ogłoszenia z konkretnymi widełkami staną się normą, a osoby poszukujące pracy będą mogły świadomie podejmować decyzje o aplikowaniu. Firmy, które już dziś stawiają na przejrzystość, będą miały przewagę – zarówno w rekrutacji, jak i w budowaniu pozytywnego wizerunku.

Dla pracowników to krok w stronę większej sprawiedliwości i poczucia bezpieczeństwa. Dla pracodawców – test tego, jak poważnie traktują wartości, o których mówią w swoich misjach i wizjach. Bo łatwo napisać, że firma stawia na ludzi. Trudniej udowodnić to w praktyce, kiedy trzeba ujawnić, ile tym ludziom się płaci.

 

Napisz do nas

Chętnie odpowiemy na wszystkie pytania

    Skrócony tydzień pracy w Polsce: program pilotażowy 2026

    Skrócony tydzień pracy w Polsce: program pilotażowy 2026

    Skrócony tydzień pracy w Polsce: program pilotażowy 2026

    Skrócony tydzień pracy – czy 2026 to rok przełomu w Polsce?

    15 września 2025 roku zamknął się nabór do rządowego pilotażu skróconego czasu pracy. Zgłosiło się prawie 2000 firm – od technologicznych startupów po zakłady produkcyjne. Konkretni pracodawcy z różnych branż chcą przetestować, jak w praktyce sprawdzi się czterodniowy tydzień pracy lub inne modele elastycznego czasu.

    Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej właśnie rozpatruje wnioski, a pierwsze wdrożenia mają ruszyć w 2026 roku. To dobry moment, żeby przyjrzeć się temu, co faktycznie może się zmienić.

    Na czym polega pilotażowy program krótszego czasu pracy?

    We wrześniu 2025 zamknął się nabór dla pracodawców do udziału w pilotażowym programie skróconego czasu pracy z zachowaniem wynagrodzenia. Liczby robią wrażenie – 1994 zgłoszenia od firm, które chcą sprawdzić, czy praca na nowych zasadach ma sens nie tylko na papierze.

    Do połowy października mają zapaść decyzje o tym, kto dostanie wsparcie. A potem? Rok 2026 ma być rokiem, w którym teoria spotka się z praktyką. Prawdziwe firmy, z prawdziwymi pracownikami i realnymi wyzwaniami biznesowymi będą testować, czy krótszy tydzień pracy to przyszłość polskiego rynku pracy.

    Program nie jest jednorodny i to właśnie jest jego siła. Można wybrać jeden z kilku modeli, w zależności od specyfiki biznesu. Zasady pilotażu dają firmom sporą elastyczność, co zwiększa szanse na to, że znajdzie się rozwiązanie pasujące do różnych branż i struktur organizacyjnych.

    Jakie modele skróconego czasu pracy będą testowane w Polsce w 2026 roku?

    Pierwszy model to klasyczna „czwórka” – cztery dni robocze zamiast pięciu, przy zachowaniu pełnego wymiaru godzin tygodniowo. Brzmi prosto: pracujesz dłużej przez cztery dni, ale masz trzydniowy weekend.

    Drugi scenariusz zakłada rzeczywiste skrócenie tygodniowego wymiaru godzin. Nie 40, a np. 32 godziny. To rozwiązanie bardziej radykalne, ale też potencjalnie najbardziej korzystne dla zdrowia i work life balance.

    Są też warianty pośrednie, np. elastyczne godziny pracy z możliwością kompresji tygodnia według indywidualnych potrzeb. Jeden pracownik może preferować cztery dłuższe dni, inny – pięć krótszych. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej ogłosiło szczegóły, które pokazują, że chodzi o testowanie różnych ścieżek, nie odgórnie narzucanie jednego rozwiązania.

    Kto się zgłosił i dlaczego to ważne?

    Prawie dwa tysiące zgłoszeń to nie jest przypadkowa liczba. To sygnał, że coś się zmienia w mentalności polskich pracodawców. Jeszcze kilka lat temu propozycja skróconego tygodnia pracy spotkałaby się z odrzuceniem bez większej analizy „za” i „przeciw”. Dziś? Firmy same się zgłaszają.

    W gronie zainteresowanych są przedsiębiorstwa z różnych sektorów. Od technologicznych startupów, które od lat funkcjonują w elastycznych modelach pracy, po bardziej tradycyjne firmy produkcyjne i usługowe. Ta różnorodność ma spore znaczenie, bo jeśli pilotaż ma pokazać realne dane i wartościowe wnioski, musi obejmować prawdziwy przekrój polskiej gospodarki.

    Co ciekawe, nie tylko duże korporacje zdecydowały się na udział w pilotażu. Małe i średnie przedsiębiorstwa również widzą w tym szansę. Dla nich skrócony tydzień pracy może być argumentem w rozmowach rekrutacyjnych. W czasach, gdy kandydaci mają wybór, takie rozwiązania mogą przechylić szalę. Poza tym wiele firm funkcjonuje w cyklach sezonowych – okresach większego i mniejszego natężenia zamówień. Elastyczny czas pracy pozwala lepiej dopasować się do tych wahań, utrzymując produkcję na optymalnym poziomie bez przepalania zespołu w szczycie sezonu.

    Skrócony tydzień pracy w Europie – doświadczenia Islandii, Hiszpanii i Niemiec

    Polska nie jest pierwsza, która testuje skrócony czas pracy. I dobrze, bo możemy uczyć się na cudzych doświadczeniach.

    Islandia przeprowadziła jeden z najbardziej rozległych eksperymentów w latach 2015-2019. Objął około 2500 pracowników sektora publicznego. Rezultat? Produktywność albo wzrosła, albo utrzymała się na tym samym poziomie, podczas gdy samopoczucie pracowników znacząco się poprawiło. Mniej stresu, lepsze życie rodzinne, mniejsze wypalenie zawodowe. Po zakończeniu testów większość islandzkich pracowników wynegocjowała sobie prawo do skróconego tygodnia pracy.

    Hiszpania w 2023 roku ruszyła z trzyletnim programem pilotażowym dla około 200 firm. Rząd pokrywa część kosztów związanych ze skróceniem czasu pracy, żeby odciążyć przedsiębiorstwa na starcie. Pierwsze sygnały są mieszane – niektóre firmy raportują wzrost efektywności, ale inne borykają się z problemami logistycznymi.

    Niemcy, ze swoją kulturą pracy opartą na precyzji i efektywności, również eksperymentują. Tu jednak podejście jest bardziej oddolne – to poszczególne firmy decydują się na testy, bez rządowego parasola. Volkswagen, Audi czy Deutsche Telekom pilotowały różne formy skróconego czasu pracy z różnym skutkiem. Najważniejszy wniosek? Nie ma jednego uniwersalnego rozwiązania na skrócenie czasu pracy.

    Wydajność pracowników a elastyczny czas pracy

    Największy strach pracodawców przed skróceniem czasu pracy? „Jak mam produkować tyle samo, skoro ludzie będą pracować mniej?” To uzasadnione pytanie, ale oparte na jednym założeniu – że godziny w pracy równają się produktywności. A to właśnie ten punkt wymaga weryfikacji. Więcej o nowym podejściu do produktywności pracowników przeczytasz w naszym artykule o zarządzaniu energią.

    Doświadczenia z różnych krajów sugerują, że skrócony czas pracy nie musi oznaczać proporcjonalnego spadku wydajności. Gdy dni roboczych jest mniej, pracownicy często lepiej zarządzają czasem i efektywniej pracują. Mają mniej czasu na przeglądanie mediów społecznościowych, mniej przedłużających się przerw kawowych, mniej spotkań „dla spotkania”. Koncentracja rośnie, bo każda godzina nagle staje się cenniejsza.

    Nie każda branża ma jednak tę samą swobodę manewru. Produkcja wymaga obecności przy liniach montażowych. Handel detaliczny potrzebuje obsługi klientów przez określoną liczbę godzin. Opieka zdrowotna nie może sobie pozwolić na luki w grafiku. Ale nawet w tych sektorach pojawiają się pytania o rotacje, zmianowość czy automatyzację wybranych procesów.

    Wiele polskich firm wciąż funkcjonuje według modelu, w którym obecność w biurze waży więcej niż efekty. 8 godzin przy biurku znaczy więcej niż konkretnie zrealizowane zadania. Skrócony tydzień pracy zmusza do przewartościowania tych przekonań. I to jest właśnie clou tej sprawy.

    Wpływ skróconego czasu pracy na zdrowie i samopoczucie pracowników

    Wypalenie zawodowe dotyka coraz więcej osób. Według najnowszego badania UCE Research i platformy ePsycholodzy.pl78,3 proc. aktywnych zawodowo Polaków ma co najmniej 1 z 14 symptomów wypalenia zawodowego. To wzrost o 13 punktów procentowych w ciągu zaledwie trzech lat. Chroniczne zmęczenie, utrata motywacji, problemy ze snem, narastająca frustracja – to najczęstsze sygnały, że praca przestała przynosić satysfakcję.

    Skrócony czas pracy oczywiście nie jest lekarstwem na wszystko, ale może być istotnym elementem układanki.

    Dodatkowy dzień wolny w tygodniu to czas na regenerację.

    Nie tylko fizyczną, ale przede wszystkim mentalną. To moment, żeby załatwić sprawy, które zwykle odkładamy na późny wieczór, albo na weekend – badania kontrolne, do których w końcu można się wybrać bez urywania połowy dnia pracy, spokojne dopięcie spraw urzędowych, albo po prostu czas na odpoczynek bez poczucia winy.

    Firmy uczestniczące w zagranicznych pilotażach raportowały spadek absencji chorobowej.

    Ludzie po prostu rzadziej chorują, kiedy mają więcej czasu na odpoczynek. To z kolei przekłada się na mniejsze koszty dla pracodawcy – mniej zwolnień lekarskich, mniej nagłych zastępstw, stabilniejsze funkcjonowanie zespołów.

    Relacje rodzinne i społeczne – inny wymiar krótszego czasu pracy

    Trzydniowy weekend to szansa na spędzenie czasu z bliskimi. Nie w pośpiechu między praniem a gotowaniem obiadu, ale naprawdę. Wyjazd za miasto, dłuższy spacer, spokojne rozmowy. Brzmi banalnie? Może. Ale dla wielu osób to coś, na co zwyczajnie nie ma czasu w standardowym tygodniu.

    Koszty dla pracodawców – czy skrócony czas pracy się opłaca?

    Zmiany wymagają inwestycji – czasem finansowych, zawsze organizacyjnych. Trzeba przemyśleć na nowo procesy, harmonogramy, sposoby komunikacji. W niektórych przypadkach konieczne będzie zatrudnienie dodatkowych osób, żeby pokryć wszystkie godziny otwarcia zakładu.

    Z drugiej strony są oszczędności. Mniejsze zużycie energii w biurach, niższe koszty utrzymania przestrzeni biurowych (jeśli część zespołu pracuje zdalnie w ramach elastycznego modelu), mniejsza rotacja pracowników. A poza tym, co chyba najważniejsze, utrzymanie dobrego pracownika jest zazwyczaj tańsze niż rekrutacja i wdrożenie nowego.

    Polski rynek pracy od kilku lat zmaga się z deficytem talentów w kluczowych branżach. IT, inżynieria, produkcja wyspecjalizowana – wszędzie tam pracodawcy walczą o kandydatów. Oferowanie skróconego tygodnia pracy może być tym elementem, który przekona wahającego się specjalistę. A wartość dobrego pracownika trudno przecenić.

    Firmy biorące udział w pilotażu dostaną wsparcie finansowe od państwa. To obniża barierę wejścia i pozwala na realne testowanie bez strachu przed natychmiastowym uderzeniem w budżet. Jeśli po roku okaże się, że model się sprawdza – można go kontynuować. Jeśli nie – przynajmniej spróbowaliśmy, mając częściowe zabezpieczenie.

    Skrócony tydzień pracy z perspektywy pracowników

    Łatwo mówić o statystykach i modelach biznesowych. Ale ostatecznie to konkretni ludzie będą pracować według nowych zasad. I ich głos powinien być najważniejszy. Już choćby w mediach społecznościowych widać wymiany zdań między pracownikami różnych branż, a tam – kilka powtarzających się wątków.

    • Pierwszy – zmęczenie. Nie tylko fizyczne, ale przede wszystkim mentalne. Ciągły pęd, presja deadlinów, brak czasu na regenerację. Dodatkowy dzień wolny brzmi jak ratunek.
    • Drugi wątek – życie prywatne odłożone na później. „Jak już przejdę ten projekt”, „jak już dzieci trochę podrosną”, „jak już awansuję”. Skrócony tydzień pracy daje szansę na życie tu i teraz, nie kiedyś.

    Są też obawy. Czy skrócony tydzień nie oznacza niższej pensji? Czy nie przełoży się na większą intensyfikację pracy w pozostałych dniach, prowadząc do wypalenia? Czy pracodawcy nie będą oczekiwać tej samej wydajności w krótszym czasie, co w zasadzie zwiększy presję?

    To uzasadnione pytania i właśnie dlatego pilotaż jest tak ważny. Pozwala przetestować różne scenariusze, zobaczyć, co działa, a co nie. I – co najważniejsze – słuchać głosu tych, których te zmiany dotyczą najbardziej.

    Co istotne, program, który startuje w Polsce w 2026 roku, zakłada, że pracownicy będą pracować krócej, ale za tę samą pensję.

    Co to znaczy dla rynku pracy?

    Jeśli skrócony tydzień pracy stanie się rzeczywistością w szerszej skali, konsekwencje będą daleko idące. Po pierwsze – zmiana w sposobie rekrutacji. Firmy oferujące krótszy tydzień będą miały przewagę konkurencyjną. Kandydaci będą wybierać nie tylko na podstawie wynagrodzenia, ale całego pakietu warunków pracy.

    Po drugie – presja na automatyzację i cyfryzację. Jeśli mamy produkować tyle samo w krótszym czasie, trzeba będzie optymalizować procesy. To może przyspieszyć inwestycje w technologie, co długoterminowo zwiększy konkurencyjność polskiej gospodarki.

    Po trzecie – potencjalna zmiana w kulturze organizacyjnej. Mniej spotkań „dla zasady”, mniej biurokracji, większy nacisk na efekty niż na proces. Dla wielu firm to będzie prawdziwa rewolucja.

    Jest też wymiar społeczny. Jeśli ludzie będą mieć więcej czasu wolnego, zmieni się popyt na usługi. Rozrywka, turystyka, sport, edukacja – wszystkie te sektory mogą skorzystać.

    Gdzie jesteśmy teraz i co będzie dalej?

    Koniec 2025 roku to moment zawieszenia. Wyniki naboru mają być znane do połowy października. Firmy czekają na decyzje, pracownicy obserwują z nadzieją. Rok 2026 będzie testem. Realnym, pełnym niespodzianek testem tego, czy teoria przetrwa zderzenie z praktyką. Czy polskie firmy potrafią się zorganizować? Czy pracownicy faktycznie będą bardziej produktywni? Czy koszty da się utrzymać w ryzach?

    Zmiany nigdy nie są łatwe, zwłaszcza te dotykające tak fundamentalnych aspektów życia, jak praca. Ale właśnie dlatego warto spróbować. Bo może okazać się, że da się inaczej, lepiej, bardziej po ludzku.

    Co czeka nas w 2026 roku?

    Pierwsze wdrożenia zaczną się na początku roku. Przez kolejne miesiące uczestniczące firmy będą zbierać dane, obserwować efekty, dostosowywać procesy. Zmiana takiej skali wymaga czasu, cierpliwości i gotowości do eksperymentowania.

    Wydaje się, że najważniejsze będą raporty – zarówno od pracodawców, jak i pracowników. Co działa? Co wymaga poprawy? Jakie są nieoczekiwane problemy? Czy model nadaje się do skalowania na całą gospodarkę, czy raczej sprawdza się tylko w określonych sektorach?

    Jeśli wyniki okażą się pozytywne, możemy spodziewać się kolejnych fal pilotażu, a może nawet stopniowych zmian w przepisach dotyczących czasu pracy. To nie stanie się z dnia na dzień – polskie prawo pracy zmienia się powoli i ostrożnie. Ale precedens zostanie stworzony.

    Jest też scenariusz, w którym pilotaż pokaże, że skrócony tydzień pracy w polskich realiach to jeszcze za wcześnie. Że koszty przewyższają korzyści, a problemy organizacyjne są zbyt duże. I to też będzie cenna wiedza.

    Skrócony tydzień pracy w Polsce – szanse powodzenia pilotażu

    Czy to się uda? Nikt tego nie wie. Dlatego właśnie mamy pilotaż – żeby sprawdzić, zamiast zgadywać. Ale są powody do ostrożnego optymizmu. Polska gospodarka jest bardziej nowoczesna niż dziesięć lat temu. Cyfryzacja postępuje. Mentalność się zmienia. Próby skrócenia czasu pracy podjęte w innych krajach UE mają w większości pozytywne skutki.

    Jedna rzecz jest natomiast pewna – rozmowa o skróconym tygodniu pracy już się zaczęła. Weszła na wyższy poziom i trudno ją będzie zatrzymać, niezależnie od wyników pilotażu. Bo czasem sama dyskusja o zmianie może przynieść więcej niż formalne wdrożenie bez przygotowania i testów.

    Napisz do nas

    Chętnie odpowiemy na wszystkie pytania

      Rekrutacja jako pierwsze wrażenie marki – skuteczny employer branding

      Rekrutacja jako pierwsze wrażenie marki – skuteczny employer branding

      Rekrutacja jako pierwsze wrażenie marki – skuteczny employer branding

      Rekrutacja jako pierwsze wrażenie marki – skuteczny employer branding

      Dowiedz się, dlaczego proces rekrutacyjny to jeden z najważniejszych elementów employer brandingu i jak wpływa na reputację firmy w oczach kandydatów.

      Rekrutacja a employer branding – dlaczego to nierozerwalne połączenie?

      Employer branding najczęściej kojarzy się z kampaniami w social mediach, atrakcyjnymi filmami wizerunkowymi czy obecnością na targach pracy i konferencjach. Tymczasem największy wpływ na postrzeganie organizacji przez kandydatów ma to, co dzieje się podczas procesu rekrutacyjnego.

      To właśnie w trakcie rozmów, wymiany maili czy spotkań kandydat poznaje firmę „od środka”. Pierwszy kontakt często przesądza o tym, czy stanie się on ambasadorem marki pracodawcy, czy jej krytykiem.

      Pierwsze wrażenie kandydata a reputacja firmy

      Pierwsze wrażenie ma ogromne znaczenie. Już treść ogłoszenia o pracę świadczy    o profesjonalizmie i transparentności organizacji. Jasny, spójny i przewidywalny proces buduje zaufanie, natomiast brak odpowiedzi, długie opóźnienia czy chaotyczna komunikacja podważają wiarygodność pracodawcy.

      Według raportu „Employer branding w Polsce 2023” HRM Institute:

      1. 33% firm traktuje employer branding jako priorytet,
      2. 49% uznaje go za ważny, ale nie kluczowy,
      3. 20% wciąż nie przykłada do niego większej wagi (źródło: nosilo.io).

      Wnioski są jednoznaczne: brak dbałości o doświadczenie kandydata przekłada się bezpośrednio na osłabienie reputacji firmy.

      Candidate experience – doświadczenie, które kształtuje opinię

      Candidate experience obejmuje każdy etap rekrutacji – od lektury ogłoszenia, przez rozmowy, aż po sposób przekazania decyzji. Nawet kandydat, który nie otrzymał oferty, może zachować pozytywne wrażenie, jeśli czuł się traktowany z szacunkiem i miał poczucie transparentności procesu.

      Z raportu „Candidate Experience w Polsce 2023/2024” (eRecruiter) wynika:

      1. 67% działów HR deklaruje dbanie o doświadczenia kandydatów,
      2. jednak tylko 44% specjalistów i 59% pracowników fizycznych faktycznie je odczuwa.

      Różnica między deklaracjami a praktyką jasno pokazuje, że skuteczny employer branding wymaga realnych działań, a nie tylko strategii na papierze.

      Jak rekrutacja wpływa na reputację firmy?

      W erze portali opinii (Glassdoor, GoWork, LinkedIn) każde doświadczenie rekrutacyjne staje się publiczne. Jeden negatywny komentarz potrafi osłabić efekt wielomiesięcznych działań wizerunkowych.

      Najważniejsze obszary to:

      1. Czas trwania rekrutacji – średni czas oczekiwania na ofertę pracy w Polsce może wynosić nawet 2,5 miesiąca, co zniechęca kandydatów i negatywnie wpływa na wizerunek firmy. Z raportu „Rekrutacyjne KPI” eRecruiter wynika, że długość procesu zależy od branży: najkrótsze – średnio 19 dni – notuje sektor publiczny, a najdłuższe, nawet 77 dni, branża gastronomiczna. Liczba aplikacji ma niewielki wpływ; istotniejsza jest złożoność decyzji i liczba prowadzonych procesów jednocześnie.
      2. Efektywność rekrutacji – większość firm ocenia ją głównie wewnętrznymi wskaźnikami: 64% liczbą aplikacji, 57% czasem trwania rekrutacji. Kandydaci zwracają natomiast uwagę przede wszystkim na jakość komunikacji i poczucie szacunku.
      3. Feedback dla kandydatów – regularne przekazywanie konstruktywnej informacji zwrotnej buduje reputację rzetelnego i godnego zaufania pracodawcy. Brak feedbacku jest jednym z najczęstszych źródeł frustracji kandydatów i negatywnych opinii w sieci.

      Feedback – firmy, które regularnie przekazują konstruktywną informację zwrotną, zyskują reputację rzetelnych i godnych zaufania. Brak feedbacku to jedno z najczęstszych źródeł frustracji kandydatów.

      Skrócenie procesu rekrutacyjnego, transparentna komunikacja i regularny feedback są kluczowe dla pozytywnego wizerunku firmy oraz budowania zaufania kandydatów.

      Opinie kandydatów jako organiczny employer branding

      Każdy mail, telefon czy spotkanie z kandydatem to okazja do budowania marki pracodawcy. Transparentne przedstawienie warunków pracy, kultura feedbacku i szacunek wobec kandydatów przekładają się na pozytywne opinie w sieci. Takie autentyczne rekomendacje są jedną z najskuteczniejszych form marketingu pracodawcy.

      Jak poprawić wizerunek firmy w rekrutacji?

      1. Optymalizuj proces – skróć czas odpowiedzi i uprość liczbę etapów.
      2. Komunikuj transparentnie – jasno określ wymagania, warunki zatrudnienia i kolejne kroki.
      3. Dawaj feedback – informuj kandydatów o wyniku, nawet jeśli nie zostali wybrani.

      Inwestuj w szkolenia rekruterów – empatia i dobre umiejętności komunikacyjne są kluczowe.

      Regularnie audytuj rekrutację – sprawdzaj, czy proces wzmacnia markę, a nie jej szkodzi.

      Rola rekrutacji w budowaniu marki pracodawcy jest dziś większa niż kiedykolwiek. Pierwsze wrażenie decyduje o tym, czy kandydat stanie się ambasadorem firmy, czy jej krytykiem. Employer branding w procesie rekrutacyjnym to nie opcja, ale konieczność.

      To właśnie jakość doświadczenia kandydata – od ogłoszenia po feedback – przesądza, czy organizacja zyska lojalnych pracowników i pozytywną reputację, czy straci talenty i zaufanie rynku.

       

      Retencja talentów a mikrozarządzanie: czy kontrola wypycha najlepszych?

      Retencja talentów a mikrozarządzanie: czy kontrola wypycha najlepszych?

      Retencja talentów a mikrozarządzanie: czy kontrola wypycha najlepszych?

      Retencja talentów a mikrozarządzanie – czy nadmierna kontrola wypycha najlepszych?

      Każdy pracodawca chce mieć pewność, że jego zespół pracuje efektywnie. To więc naturalne, że liderzy starają się być blisko swoich pracowników, wspierać ich i pilnować, żeby wszystko szło zgodnie z planem. Ale gdzie przebiega granica między zdrowym zaangażowaniem a nadmierną kontrolą? Zobacz, czym jest mikrozarządzanie i dlaczego to niekoniecznie dobry sposób na kierowanie grupą pracowników.

      Mikrozarządzanie – gdy troska przybiera niewłaściwą formę

      Mikrozarządzanie to nie zwykła uwaga do szczegółów czy zaangażowanie w pracę zespołu. To styl zarządzania, w którym kontrola staje się tak intensywna, że pracownicy tracą przestrzeń do samodzielnego działania.

      Wyobraź sobie np. doświadczoną specjalistkę od marketingu cyfrowego w rozwijającej się firmie. Jej przełożony, któremu bardzo zależy na sukcesie firmy, wprowadził system szczegółowego monitorowania pracy. Pracownica zaczyna dzień od przygotowania raportu z wczorajszych działań, konsultuje treści postów w mediach społecznościowych, prosi o akceptację zmian w prezentacjach i informuje o przesunięciu spotkań.

      Mimo pięciu lat doświadczenia i świetnych wyników, każdy jej krok wymaga uzgodnienia. To idealny przykład mikrozarządzania – drobiazgowej pracy podwładnego, którego rola, jako starszego specjalisty, powinna być bardziej samodzielna.

      Jak rozpoznać, że kontrola pracowników stała nadmierna?

      • Codzienne szczegółowe raporty z aktywności dla doświadczonych pracowników
      • Konieczność uzyskania zgody na drobne decyzje operacyjne
      • Sprawdzanie i poprawianie każdego dokumentu przygotowanego przez podwładnych przed wysłaniem np. do zarządu firmy
      • Obecność przełożonego na spotkaniach, które pracownik mógłby prowadzić samodzielnie
      • Częste pytania o aktualne zajęcie i lokalizację pracownika, gdy ten pracuje zdalnie lub w terenie

      Różnica między właściwym wsparciem a mikrozarządzaniem leży w nastawieniu. Właściwe wsparcie koncentruje się na celach – „jaki efekt chcemy osiągnąć, do kiedy i z jakimi zasobami”. Mikrozarządzanie skupia się na każdym kroku procesu – „jak dokładnie wykonasz to zadanie, jakich narzędzi użyjesz i co będziesz robić w każdej godzinie”.

      Co czują pracownicy, kiedy zamiast wsparcia czują kontrolę?

      Według badania Grafton Recruitment, opisanego w artykule Samodzielność czy mikrozarządzanie: jak styl zarządzania wpływa na rozwój pracowników?, 52% respondentów przyznaje, że intensywna kontrola w miejscu pracy ich ogranicza, a 40% rozważa z tego powodu zmianę pracodawcy. Te liczby pokazują, że nadmierna kontrola nie zaspokaja podstawowych potrzeb pracowników związanych z autonomią i poczuciem kompetencji. Działa wręcz przeciwnie – im większa kontrola, tym mniejsze zaangażowanie i większa demotywacja.

      Utrata poczucia profesjonalizmu

      Kiedy doświadczony specjalista musi prosić o zgodę na podstawowe decyzje zawodowe, jego poczucie kompetencji zostaje podważone. Pracownicy zaczynają czuć się mniej doceniani, jakby ich wiedza i doświadczenie nie były wystarczająco cenione.

      Pracownicy, którzy doświadczają nadmiernej kontroli ze strony szefa czy kierownika, często opisują podobne doświadczenia: przełożony chce być na bieżąco z każdym aspektem pracy, co z czasem prowadzi do tego, że przestają samodzielnie podejmować decyzje, nawet w sprawach, w których czują się kompetentni.

      Ograniczenie możliwości rozwoju

      Paradoksalnie, intensywna kontrola, która ma zapewnić wysoką jakość, może ją sabotować. Gdy pracownicy nie mają przestrzeni na własne decyzje, trudno im rozwijać dodatkowe, cenne umiejętności, np. krytyczne myśleni i rozwiązywanie problemów just-in-time.

      W środowisku intensywnie kontrolowanym pracownicy mogą stać się bardziej bierni. Po co proponować nowe rozwiązania, skoro każda zmiana wymaga wieloetapowych uzgodnień? To może prowadzić do stagnacji w rozwoju zarówno indywidualnym, jak i zespołowym.

      Naturalna tendencja do szukania większej autonomii

      Dane z wcześniej wspomnianego badania Grafton Recruitment są jednoznaczne: tylko 8% pracowników uważa, że nadmierna kontrola wspiera ich rozwój zawodowy.[1] Pozostałe 92% widzi w niej ograniczenie. To tłumaczy, dlaczego najbardziej wartościowi pracownicy (ci, którzy mają alternatywy na rynku) wybierają firmy oferujące większą niezależność. Szukają środowisk, gdzie ich doświadczenie i kompetencje są szanowane, a nie kwestionowane przez nadmierną kontrolę.

      Dane z badania Gallup pokazują, że zaangażowanie pracowników w USA wzrosło z 30% do 32% głównie dzięki poprawie w trzech istotnych obszarach: jasności oczekiwań w pracy, dostępie do odpowiednich narzędzi oraz możliwości wykorzystania swoich mocnych stron. Co istotne, poprawy te nastąpiły nie przez zwiększenie kontroli, ale przez lepsze określenie ram działania.

      Mikrozarządzanie vs. zarządzanie przez cele

      Różnica między mikrozarządzaniem a efektywnym przywództwem nie leży w tym, czy lider się angażuje, ale w tym, na czym skupia swoją uwagę.

      Model intensywnej kontroli

      „Pokażę ci dokładnie, jak wykonać zadanie, będę monitorować każdy etap i razem przejdziemy przez wszystkie szczegóły.”

      W modelu intensywnej kontroli menedżer koncentruje się na każdym kroku: jak pracownik ma rozpocząć zadanie, jakich narzędzi użyć, w jakiej kolejności wykonywać poszczególne elementy. Typowa rozmowa brzmi: „Najpierw przeanalizuj dane w tym arkuszu, potem stwórz prezentację według tego szablonu, a każdy slajd skonsultuj ze mną przed przejściem do następnego.” To podejście może wskazywać na zaangażowanie i troskę o dobro organizacji, ale w praktyce spowalnia pracę i odbiera pracownikowi poczucie profesjonalizmu.

      Model zarządzania przez cele

      „Ustalmy, jaki efekt chcemy osiągnąć, w jakim czasie i z jakimi zasobami. To, jak to zrobisz, zostawiam Tobie.”

      Zarządzanie przez cele działa inaczej. Lider jasno określa oczekiwania: „Potrzebujemy analizy sprzedaży za ostatni kwartał z rekomendacjami na przyszły rok. Prezentacja dla zarządu za dwa tygodnie, budżet na dodatkowe dane to 3000 zł. Jakie masz pytania co do zakresu?” Pracownik otrzymuje pełny obraz tego, co ma osiągnąć, ale ma swobodę w wyborze sposobu realizacji.

      Najważniejsza różnica między mikrozarządzaniem a zarządzaniem przez cele polega na przeniesieniu odpowiedzialności. Zamiast kontrolować proces, lider tworzy ramy i wspiera pracownika w osiąganiu wyniku. To buduje zaufanie i pozwala wykorzystać pełny potencjał zespołu.

      Praktyczne różnice w codziennej współpracy

      Intensywna kontrola

      Zarządzanie przez cele

      Codzienne szczegółowe raporty

      Regularne przeglądy postępów

      Konsultacja każdej decyzji

      Ustalenie granic samodzielności

      Określanie sposobów wykonania

      Jasne określenie oczekiwanych rezultatów

      Monitoring czasu pracy

      Koncentracja na dostarczanych efektach

      Szczegółowe wytyczne komunikacyjne

      Ustalenie standardów jakości

      Samoocena stylu zarządzania – checklista dla liderów

      Mikrozarządzanie rzadko wynika ze złej woli. Najczęściej jest efektem dobrych intencji – chęci pomocy, zapewnienia jakości, uniknięcia błędów. Ale między wsparciem a nadmierną kontrolą jest bardzo cienka linia.

      Sprawdź, czy twoja chęć pomocy nie staje się przypadkiem klatką dla zespołu. Zaznacz lub zapamiętaj odpowiedzi, które są zgodne z Twoim stylem zarządzania i zobacz, co to oznacza.

      Autonomia i delegowanie:

      • Daję pracownikom przestrzeń na własne rozwiązania, gdy efekt jest satysfakcjonujący.
      • Częściej pytam o plany niż o szczegółowy sposób wykonania.
      • Pracownicy podejmują decyzje w ramach swoich kompetencji bez konsultowania każdego kroku.

      Komunikacja i wsparcie:

      • Nasze spotkania służą głównie planowaniu i rozwiązywaniu problemów.
      • Koncentruję się bardziej na efektach niż na sposobach ich osiągania.
      • Potrafię nie ingerować w projekt przez dłuższy czas.

      Zaufanie i rozwój:

      • Pozwalam na eksperymenty jako element nauki.
      • Pracownicy dzielą się ze mną własnymi pomysłami.
      • Czuję się spokojnie, gdy jestem nieobecny.

      Im mniej odpowiedzi oddaje Twój charakter pracy, tym większa szansa, że twoja troska o zespół przekształciła się w nadmierną kontrolę. To nie oznacza, że jesteś złym liderem. Wskazuje jedynie, że może pora przemyśleć swoje podejście i dać zespołowi więcej przestrzeni do samodzielnego działania.

      Case study – zmiana systemu zarządzania

      Pentacomp Systemy Informatyczne z Krakowa to firma z 27-letnim doświadczeniem w tworzeniu rozwiązań IT. Kilka lat temu zespół wsparcia organizacyjnego pod kierownictwem Eweliny Gawlik przeszedł przez znaczącą transformację stylu zarządzania, która pokazuje, jak można przejść od intensywnej kontroli do kultury opartej na celach i zaufaniu.

      Wyzwanie początkowe:

      • Brak jasnych procesów i odpowiedzialności w zespole
      • Trudności z planowaniem i koordynacją pracy
      • Niski poziom autonomii pracowników
      • Reaktywny tryb pracy zamiast proaktywnego

      Proces zmiany:

      Etap 1: Określenie nowych celów i mierników

      Zespół przeszedł od raportowania aktywności do koncentracji na 5 głównych celach wynikających bezpośrednio z roli zespołu. Zamiast kontrolować co pracownicy robią, zaczęto mierzyć, jak wspierają realizację strategii firmy.

      Etap 2: Jasny podział odpowiedzialności

      Opracowano macierz odpowiedzialności oraz macierz umiejętności, dzięki czemu każdy wiedział za co odpowiada i w jakich obszarach może podejmować samodzielne decyzje.

      Etap 3: Nowa struktura komunikacji

      Wprowadzono regularne, ale nie za częste spotkania:

      • Codzienne krótkie spotkania operacyjne (15 minut)
      • Dwutygodniowe przeglądy postępów i planowania
      • Miesięczne omówienie długoterminowych zadań

      Efekty po roku:

      • Zespół zaczął działać proaktywnie zamiast reaktywnie
      • Poprawiła się komunikacja i współpraca
      • Wzrosła satysfakcja z pracy
      • Pracownicy zaczęli samodzielnie zgłaszać pomysły usprawnienia

      Jedną z ważniejszych zmian było przejście od pytania „czy wszystko robisz według procedur?” do „jak twoja praca wspiera cele zespołu i firmy?”. To pozwoliło wykorzystać pełny potencjał pracowników.”

      Jak w pracy zbudować środowisko oparte na celach?

      Krok 1: Jasne określenie oczekiwań

      Zamiast szczegółowych instrukcji, lepiej jest określić oczekiwany rezultat. Przykład: „Potrzebujemy funkcjonalnej aplikacji do składania zamówień online, z możliwością obsługi 100 użytkowników jednocześnie. Pierwsze testy oprogramowania planujemy na koniec miesiąca. Budżet do wykorzystania: 30 000 zł.”

      Krok 2: Ustalenie ram samodzielności

      Warto jasno określić, w jakich granicach zespół działa samodzielnie. Na przykład: wybór narzędzi, współpraca z freelancerami w ramach miesięcznego budżetu 5000 zł i modyfikacja harmonogramów nie wymagają dodatkowych uzgodnień. Większe zmiany budżetowe, czy opóźnienia powyżej tygodnia to już temat do wspólnego omówienia.

      Krok 3: Regularna, ale umiarkowanana komunikacja

      Zamiast codziennych szczegółowych raportów, lepiej sprawdzają się cotygodniowe krótkie rozmowy o:

      • Postępach w realizacji celów
      • Aktualnych wyzwaniach
      • Potrzebnym wsparciu

      Krok 4: Przestrzeń na naukę przez działanie

      Stwórz kulturę, w której eksperymenty są częścią codziennej pracy. Gdy zespół wie, że może testować nowe podejścia w ramach ustalonych budżetów, przestaje czekać na pozwolenia i zaczyna działać proaktywnie. Dzięki temu organizacja się rozwija.

      Przywództwo oparte na zaufaniu drogą do zatrzymania talentów

      Najlepsi liderzy nie kontrolują – oni inspirują. Tworzą środowiska, gdzie ludzie czują się bezpieczni, aby podejmować decyzje, eksperymentować i rozwijać swój potencjał. W takich organizacjach pracownicy wychodzą z inicjatywą, nie czekają na polecenia. Bo wiedzą, że ich kompetencje są cenione.

      Różnica między firmą, która zatrzymuje talenty, a tą, która traci najlepsze, często leży w jednej prostej rzeczy – w zaufaniu do pracowników. Gdy dajesz przestrzeń do działania i jasno określasz cele, pracownicy sami znajdują najlepsze sposoby na ich realizację. I właśnie w tym tkwi siła nowoczesnego zarządzania.

      [1] https://www.firma.egospodarka.pl/193624,Samodzielnosc-czy-mikrozarzadzanie-jak-styl-zarzadzania-wplywa-na-rozwoj-pracownikow,1,47,1.html

      Napisz do nas

      Chętnie odpowiemy na wszystkie pytania

        Jak pisać CV z AI, żeby zostać zauważonym przez rekrutera

        Jak pisać CV z AI, żeby zostać zauważonym przez rekrutera

        Jak pisać CV z AI, żeby zostać zauważonym przez rekrutera

        CV pisane przez AI – ratunek czy zmora rekruterów?

        Siedzisz przed komputerem, masz przed sobą pustą stronę w Wordzie i zastanawiasz się, jak napisać CV. Może szukasz pierwszej pracy po studiach, a może przyszedł czas na zmianę stanowiska i pora odświeżyć stary życiorys? Tak czy inaczej, czas ucieka, a Ty nie wiesz, od czego zacząć.

        Nagle przychodzi oświecenie – przecież ChatGPT wszystko potrafi. CV też napisze. Wklejasz swoje doświadczenie zawodowe do AI i czekasz aż dostaniesz gotowca – życiorys, który wystarczy tylko wysłać w odpowiedzi na ogłoszenie o pracę.

        Problem w tym, że coraz więcej kandydatów wpada na ten sam pomysł. A rekruterzy zaczynają łapać się za głowę, bo wszystkie CV zaczynają brzmieć identycznie. Zamiast przyspieszyć sobie proces rekrutacji, możesz odpaść w przedbiegach. Ale wcale nie musi tak być. CV napisane przez AI może zainteresować pracodawcę. Zobacz, jak je stworzyć.

        Jak AI zmienia sposób pisania CV

        Jeszcze niedawno pisanie CV było prawdziwym wyzwaniem. Człowiek mógł siedzieć godzinami nad jednym zdaniem, próbując opisać swoje zadania tak, żeby nie brzmiały jak nudna lista zakupów. Dziś? Wystarczy wydać AI polecenie: „Napisz mi opis pracy w biurze rachunkowym” i dostaniesz tekst, który brzmi jakbyś był dyrektorem finansowym w międzynarodowej korporacji.

        Według badania Maison & Partners z 2024 roku, co czwarty Polak już korzystał z ChatGPT – zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym, ale też w edukacji. A część z tych ludzi na pewno pisała z nim CV. Problem w tym, że przy standardowych promptach (poleceniach lub pytaniach skierowanych do językowych modeli sztucznej inteligencji) wszyscy dostają podobne odpowiedzi.

        Wyobraź sobie rekrutera, który przez cały dzień czyta CV zaczynające się od „Jestem zorientowanym na wyniki profesjonalistą z udokumentowanym doświadczeniem w strategicznym zarządzaniu projektami”. Po dziesiątym takim zdaniu zastanawia się, czy rekrutuje AI, czy prawdziwych ludzi.

        Najpopularniejsze narzędzia AI do tworzenia CV

        • ChatGPT to klasyk gatunku, o którym pewnie już słyszałeś. ChatGPT potrafi przekształcić krótkie zdanie: „robiłem kampanie w social media” w „zarządzałem wielokanałowymi strategiami marketingowymi w ekosystemie cyfrowym”. Można go używać za darmo, choć wersja płatna jest szybsza i ma dostęp do nowszych modeli.
        • Kickresume to narzędzie, które łączy AI z gotowymi szablonami. Wpisujesz swoje dane, wybierasz branżę i stanowisko, a AI wypełnia treścią całe sekcje CV. Ma też funkcję sprawdzania, czy twój życiorys przejdzie przez systemy ATS, które firmy używają do wstępnej selekcji. Podstawowa wersja jest darmowa, ale za pełne funkcje trzeba zapłacić około 19 dolarów miesięcznie.
        • ai specjalizuje się w optymalizacji pod kątem systemów ATS. Ich AI analizuje opisy stanowisk i dopasowuje słowa kluczowe w twoim CV, żeby zwiększyć szanse na przejście przez automatyczną selekcję. Narzędzie ocenia też jakość życiorysu w skali punktowej i podpowiada, co poprawić. Plan darmowy pozwala stworzyć jedno CV, pełny dostęp kosztuje około 29 dolarów miesięcznie.
        • Resume Genius działa jak kreator krok po kroku. Zadaje pytania o doświadczenie, a potem AI generuje gotowe opisy dla każdej sekcji. Ma też bazę przykładów dla różnych branż i stanowisk. Dodatkowo oferuje kreator listów motywacyjnych. Po darmowym okresie próbnym kosztuje około 2,95 dolara za pierwszy miesiąc, potem 24 dolary miesięcznie.

        Czy wszystkie CV wygenerowane przez AI wyglądają tak samo?

        Niestety w większości przypadków tak. Ponad połowa firm już używa AI do czytania CV, ale kandydaci też jej używają do ich pisania. To jest jak gra w ping-ponga, tylko między robotami.

        Rekruterzy szybko nauczyli się rozpoznawać charakterystyczne cechy AI. Nagle każdy kandydat „proaktywnie współpracuje”, „strategicznie podchodzi do wyzwań” i „maksymalizuje efektywność procesów”. Brzmi znajomo? To dlatego, że AI ma ulubione sformułowania i wciska je wszędzie, gdzie się da.

        Prawdziwy przykład z życia wzięty: nasz rekruter Adam w ciągu jednego dnia dostał 7 CV z identycznym zdaniem: „Wykorzystuję nowoczesne metodologie do przekształcania wymagań biznesowych w innowacyjne rozwiązania technologiczne”. 7 różnych kandydatów, to samo zdanie, słowo w słowo.

        Opinie kandydatów o AI w CV

        Ale dość o narzekaniu na AI. Teraz warto posłuchać jeszcze drugiej strony. Kandydaci mają swoje argumenty za i trudno z nimi polemizować.

        1. Przełamywanie bariery pisania o sobie

        Największy problem z CV? Wielu ludzi po prostu nie potrafi pisać o sobie. Jedna rzecz to dobrze wykonywać swoją pracę, a druga – wiedzieć, jak to opisać. AI pomaga przełożyć konkretne zadania na język, który brzmi profesjonalnie. Zamiast „robiłem prezentacje”, napisze: „opracowywałem materiały prezentacyjne wspierające procesy decyzyjne”.

        1. Oszczędność czasu

        Średnio 17 minut zajmuje stworzenie CV w kreatorze, ale wielu ludzi spędza nad jednym życiorysem całe weekendy. AI radykalnie skraca ten proces. Wklejasz podstawowe informacje, dostajesz gotową treść, poprawiasz co trzeba i gotowe.

        1. Pomoc w dopasowaniu do oferty

        AI potrafi przeanalizować ogłoszenie o pracę i zasugerować, jakie słowa kluczowe wpleść w CV. To szczególnie ważne, gdy aplikujesz do różnych firm – każda wymaga nieco innego podejścia, a (nie ma co ukrywać) przepisywanie CV za każdym razem to mordęga.

        1. Pokonywanie barier językowych

        Dla osób, które nie są native speakerami lub po prostu mają problem z polszczyzną biznesową, sztuczna inteligencja to zbawienie. Pomaga sformułować myśli w sposób, który brzmi naturalnie i profesjonalnie.

        1. Inspiracja i ustrukturyzowanie życiorysu

        Czasem problem nie leży w umiejętnościach, tylko w braku pomysłu. AI podrzuca różne sposoby opisania tego samego doświadczenia i pomaga odnaleźć najlepsze podejście do stworzenia CV.

        Jak rekruterzy rozpoznają CV napisane przez AI?

        Doświadczeni rekruterzy rozwinęli już swoje metody. Najprostszy test? Zapytać o szczegóły podczas rozmowy.

        „Opowiedz mi o tym projekcie, gdzie strategicznie transformowałeś procesy” – i nagle okazuje się, że kandydat po prostu porządkował dokumenty w segregatorach, a AI nazwała to tak, by brzmiało profesjonalnie.

        Inne czerwone flagi w CV pisanych przez AI:

        • CV brzmi jak podręcznik do MBA
        • Każdy akapit ma podobną długość i rytm
        • Opisy brzmiące jak z innego świata niż rzeczywiste doświadczenie kandydata
        • Nadmiar buzzwordów typowych dla AI w każdej sekcji, np. strategiczny, innowacyjny, dynamiczny, które powtarzają się jak mantra
        • Identyczne sformułowania pojawiające się u różnych kandydatów na to samo stanowisko
        • Brak indywidualnego charakteru – CV brzmi sterylnie i nie ma w nim żadnej osobowości
        • Opisy osiągnięć bez konkretnych liczb i faktów – same ogólniki typu „znacząco zwiększyłem efektywność”
        • Używanie słownictwa, którego kandydat prawdopodobnie nie użyłby w codziennej rozmowie

        Gdy rekruterzy widzą CV, które brzmi zbyt dobrze, zaczynają podejrzewać AI. Ale gdy kandydat nie potrafi wytłumaczyć swoich własnych osiągnięć i na rozmowie kwalifikacyjnej używa innego słownictwa niż tego, które widać w CV, wiedzą to na pewno.

        Czy wykorzystywanie AI do pisania CV utrudnia proces rekrutacji?

        Największym problemem masowego używania AI do pisania CV jest efekt kserówki – wszyscy kandydaci zaczynają brzmieć tak samo. Ale jest też druga strona medalu – problem z autentycznością.

        Sztuczna inteligencja tworzy idealną fasadę, ale pod spodem często nie ma treści. Kandydat, który w rzeczywistości przez rok pakował towary w magazynie, nagle staje się „specjalistą ds. optymalizacji łańcucha dostaw”.

        Brzmi imponująco, ale problem pojawi się wtedy, kiedy taka osoba zostanie zatrudniona na stanowisko, z którym po prostu nie poradzi. Jeśli rekrutację przeprowadza agencja bez doświadczenia, może się tak stać. To nie jest korzystne ani dla firmy, ani dla samego pracownika, który znajdzie się w sytuacji przekraczającej jego możliwości.

        Rekruterzy, czytając CV wygenerowane przez AI, tracą też możliwość oceny prawdziwych kompetencji kandydata już na pierwszym etapie procesu zatrudnienia. Wcześniej sposób pisania, wybór słów i struktura dokumentu mówiły coś o osobie. Teraz to wszystko zostaje zatarte przez sztuczną inteligencję, która produkuje teksty pozbawione charakteru. W efekcie pierwsza rzeczywista ocena kandydata może nastąpić dopiero podczas rozmowy, co oznacza wydłużenie procesu rekrutacji.

        Przykłady dobrych promptów do pisania CV – punkt wyjścia do tworzenia indywidualnego życiorysu

        Skuteczne prompty do AI to nie „napisz mi CV”, ale kompleksowe instrukcje z kontekstem. Dobre zapytania np. do ChatGPT, mogą wyglądać tak:

        Prompt 1: Jestem Tomek, 28 lat, od 3 lat pracuję jako grafik w małej agencji reklamowej w Krakowie. Robię głównie materiały dla lokalnych biznesów – ulotki, banery, czasem strony internetowe w WordPressie. Uczę się też fotografii produktowej. Aplikuję teraz na stanowisko Senior Graphic Designer w większej firmie. Napisz mi profesjonalne CV, ale żeby brzmiało naturalnie, podobnie, jak ten prompt. Uwzględnij, że znam Photoshopa, Illustratora, InDesign, podstawy UX/UI, trochę HTML/CSS. Miałem praktyki w drukarni podczas studiów. Studia to Grafika na ASP. Chcę podkreślić, że lubię pracować z klientami i że jestem kreatywny, ale też punktualny, głownie w kntekście radzenia sobie z deadline’ami.

        Prompt 2: Nazywam się Anna, mam 32 lata, przez ostatnie 4 lata prowadziłam małą księgowość dla 12 firm – głównie małe sklepy i usługi. Wcześniej 2 lata pracowałam w korporacji jako junior accountant. Znam świetnie Excel, podstawy SAP, QuickBooks, wszystkie sprawozdania podatkowe. Mam licencjat z ekonomii. Teraz chcę wrócić do pracy na etacie jako Senior Accountant. Napisz CV, które pokaże, że samozatrudnienie to był świadomy wybór i że zdobyłam przez to doświadczenie, a nie że uciekałam od korporacji. Chcę brzmieć profesjonalnie, ale żeby widać było, że to prawdziwa osoba z prawdziwym doświadczeniem. Czy potrzebujesz ode mnie jeszcze więcej informacji np. na temat stylu, w jakim się komunikuję?

        Po wygenerowaniu treści przez AI można się bawić w strukturę – reorganizować sekcje, skracać opisy, wprowadzać własne poprawki. Później możesz wkleić gotowy tekst do szablonów CV np. z Canvy, które nadadzą całości nowoczesny i przyciągający oko rekrutera wygląd.

        Wykorzystywanie AI w pisaniu CV to nie grzech. Trzeba tylko wiedzieć, jak to robić. Zamiast wklejać jedno zdanie i czekać na cud, warto poświęcić więcej czasu na przemyślany prompt. W morzu identycznych życiorysów napisanych przez setki kandydatów, twoje CV może się naprawdę przebić. Ale tylko wtedy, kiedy nie będziesz robić tego samego, co wszyscy inni.

         

         

        Napisz do nas

        Chętnie odpowiemy na wszystkie pytania

          Jak zrobić dobry onboarding?

          Jak zrobić dobry onboarding?

          Jak zrobić dobry onboarding?

          Nowy pracownik po 3 miesiącach: „Szkoda, że nikt mi tego nie powiedział” – onboarding bez ściemy

          Jeszcze często zdarza się, że nowy pracownik po trzech miesiącach w firmie wciąż czuje się jak turysta bez mapy w obcym kraju. Wie, gdzie jest jego biurko, zna hasło do komputera, ale nadal nie rozumie, jak naprawdę działa ta organizacja i co dokładnie powinien robić.

          To, co w ogłoszeniu o pracę dumnie brzmiało jak „kompleksowy proces wdrażania”, okazało się chaotyczną mieszanką formularzy, haseł i instrukcji typu „resztę poznasz w trakcie”. Pierwszego dnia dostał identyfikator, pokazano mu ekspres do kawy i… w zasadzie tyle.

          Dlaczego tak się dzieje i co można zrobić, żeby onboarding przestał być farsą, a stał się tym, czym powinien być – solidnym fundamentem długoterminowej współpracy? A przede wszystkim: jakie są te rzeczy, o których nowym pracownikom „zapomina się” powiedzieć, ale które decydują o ich sukcesie lub porażce w nowej pracy?

          Rzeczywistość, o której milczą w HR

          Zanim przejdziemy do tego, co robić, żeby było lepiej, powiedzmy sobie wprost: większość firm traktuje onboarding jak formalność.

          Według badania Gallup tylko 12% pracowników uważa, że ich firma wykonuje dobrą robotę przy wdrażaniu nowych osób, a dane firmy Talmundo z 2024 roku pokazują, że 34% pracowników w ogóle nie doświadczyło żadnego programu onboardingu w swojej organizacji.

          Jak to się kończy? Według raportu Work Institute 37,9% pracowników odchodzi z organizacji w ciągu pierwszego roku, a dwie trzecie z nich podejmuje tę decyzję już w pierwszych sześciu miesiącach.

          Ale tu się zaczyna prawdziwa historia – ta, o której nikt oficjalnie nie mówi.

          7 rzeczy, których nowi pracownicy nie dowiadują się oficjalnie

          1. Niepisane zasady komunikacji

          Jeden menedżer preferuje krótkie maile rano, inny szczegółowe podsumowania po południu. Część zespołu komunikuje się głównie przez maila, inna woli spotkania twarzą w twarz. Te preferencje poznasz z czasem, ale przydałoby się znać je od razu, żeby uniknąć nieporozumień i po prostu lepiej współpracować.

          2. Co naprawdę oznaczają te wszystkie skróty i procedury

          „Wyślij to przez CRM do działu wdrożeń, ale najpierw skonsultuj z PO” – każda firma ma swój żargon i skróty myślowe. Problem w tym, że część procesów ewoluowała przez lata i nie zawsze są intuicyjne dla nowych osób. Zrozumienie kontekstu tych procedur pomaga pracować szybciej i unikać zbędnych kroków.

          3. Jak faktycznie mierzona jest wydajność

          Oprócz oficjalnych KPI i celów, istnieją nieformalne wskaźniki sukcesu, np. umiejętność współpracy z zespołem, proaktywność w rozwiązywaniu problemów, czy dbałość o atmosferę w pracy. Te miękkie kompetencje często są równie ważne, jak twarde wyniki, ale rzadko ktoś mówi o tym wprost.

          4. Realne możliwości rozwoju w firmie

          „Ścieżki kariery” w praktyce mogą wyglądać różnie. Czasem awans oznacza większe obowiązki bez zmiany tytułu, innym razem rozwój idzie w kierunku eksperckim, nie menedżerskim. Warto wcześnie zrozumieć, jak faktycznie wyglądają drogi rozwoju w konkretnej organizacji i kto może w tym pomóc.

          5. Kultura błędów i prawda o „otwartej komunikacji”

          Każda firma inaczej podchodzi do błędów. Może być tak, że w jednej organizacji mała pomyłka to okazja do nauki, ale w drugiej może wywołać długie analizy i dodatkowe procedury kontrolne. Znajomość tej kultury pomaga lepiej zarządzać ryzykiem i wiedzieć, kiedy warto zgłosić wątpliwości, a kiedy lepiej widziane będzie działanie samodzielnie.

          6. Jak naprawdę wygląda work-life balance

          Oficjalne godziny pracy to jedna rzecz, ale każdy zespół ma swój rytm. Niektóre projekty mają naturalne okresy intensywnej pracy, inne wymagają stałego tempa. Zrozumienie tego rytmu pomaga lepiej planować życie prywatne i zarządzać własną energią.

          7. Kto może być twoim nieformalnym mentorem

          Poza oficjalną strukturą organizacyjną istnieje sieć nieformalnych relacji. Osoby, które znają historię projektów, potrafią wytłumaczyć kontekst decyzji, albo po prostu chętnie dzielą się wiedzą. Znalezienie takich osób przyspiesza naukę i integrację z zespołem.

          Konsekwencje słabego onboardingu

          Dane Polskiego Instytutu Ekonomicznego są bezlitosne: średnio co dziesiąty pracownik w Polsce rocznie kończy współpracę z firmą. Według Barometru Rynku Pracy 2024, aż 44,9% zatrudnionych myśli o zmianie pracy – to najwyższy wynik od 2018 roku.

          Zły onboarding to nie tylko strata dla pracownika. Dla firmy oznacza koszty, które bolą: zastąpienie pracownika może kosztować do 213% jego rocznej pensji[1]. Według SHRM średni koszt wdrożenia nowego pracownika to około 4000 dolarów, a to tylko początek wydatków.

          Wypalenie zawodowe  jako efekt uboczny złego onboardingu

          Kiedy nowy pracownik przez trzy miesiące próbuje rozszyfrować firmowe realia sam, jego zaangażowanie systematycznie spada. Według badania Glean 81% nowych pracowników czuje się przytłoczonych informacjami podczas procesu onboardingu. To paradoks: z jednej strony nie dostają najważniejszych informacji o tym, jak naprawdę funkcjonuje firma, z drugiej są bombardowani procedurami i dokumentami.

          Efekt? Tylko 29% pracowników czuje się w pełni przygotowanych do swojej nowej roli po zakończeniu onboardingu[2]. Reszta? Udaje, że wie, co robi, i liczy na to, że nikt się nie zorientuje.

          Rozwiązania: preboarding, buddy system i uczciwa karta pracy

          Preboarding: pierwsza inwestycja w relację

          Preboarding to nie tylko wysłanie maila z instrukcjami – to przygotowanie pracownika do tego, co go czeka.

          Skuteczny preboarding zaczyna się jeszcze przed pierwszym dniem pracy, już w momencie, gdy kandydat przyjmuje ofertę zatrudnienia. W ciągu kilku dni przed oficjalnym startem nowy pracownik dostaje dostęp do wewnętrznej platformy, gdzie może poznać zespół, zapoznać się z pierwszymi projektami i, co najważniejsze, zadać pytania, zanim pojawi się w biurze.

          Co powinno znaleźć się w dobrym preboardingu – przykłady

          • Plan pierwszych 30, 60 i 90 dni z konkretnymi celami
          • Lista osób do poznania wraz z ich rolami i „specjalizacjami”
          • Przewodnik po niepisanych zasadach komunikacji w firmie
          • Dostęp do historii najbardziej znaczących projektów
          • Kontakt z przyszłym mentorem

          Buddy system: mentor z krwi i kości

          Według badania Sapling HR 47% firm wykorzystuje system buddy do wdrażania nowych pracowników, ale często robią to źle. Buddy to nie koleżanka z sąsiedniego biurka, która ma wolną chwilę. To osoba, która ma konkretne zadanie: przekazać nowemu pracownikowi wiedzę nieformalną.

          Dobry buddy to ktoś, kto:

          • Ma co najmniej rok doświadczenia w firmie
          • Nie jest bezpośrednim przełożonym (żeby pytania o problemy były łatwiejsze)
          • Dostaje konkretne wytyczne, czego ma nauczyć i w jakim czasie
          • Ma wyznaczony czas na regularne rozmowy z nowym pracownikiem

          Badanie ClickBoarding pokazuje, że 56% nowych pracowników woli mieć mentora lub buddy, który pomoże im w pierwszych miesiącach. To potrzeba, która przekłada się na szybszą integrację i lepsze wyniki.

          Uczciwa karta pracy: koniec z mitami

          Najbardziej rewolucyjne rozwiązanie? Powiedzenie nowym pracownikom prawdy o tym, jak naprawdę wygląda praca w firmie. „Uczciwa karta pracy” to dokument, który opisuje nie tylko oficjalne zasady, ale też niepisane normy.

          Przykład uczciwej karty pracy

          • Oficjalne godziny pracy vs. faktyczne oczekiwania
          • Prawdziwa ścieżka rozwoju (np. z danymi ile osób awansowało w ostatnim roku)
          • Lista projektów, które faktycznie są priorytetowe
          • Kultura feedbacku: jak często, w jakiej formie, od kogo
          • Prawdziwe budżety na szkolenia i rozwój
          • Sytuacje, w których można powiedzieć „nie” bez konsekwencji

          Format onboardingu – storytelling zamiast prezentacji

          Jak czytamy na blogu HiringThing 88% firm przyznaje, że nie radzi sobie dobrze z wykonywaniem solidnego doświadczenia onboardingu. Dlaczego? Bo traktują onboarding jak checklist, a nie jak opowieść o firmie.

          Każda firma ma swoją historię. Ma swoje sukcesy, porażki, bohaterów i antybohaterów. Nowy pracownik nie potrzebuje suchych faktów o strategii na 2025 rok. Potrzebuje zrozumieć, dlaczego ta firma robi to, co robi, i jak jego praca wpłynie na tę historię.

          Zamiast: „Nasze wartości to jakość, innowacja i partnerstwo” lepiej powiedzieć: „Trzy lata temu przegraliśmy największy kontrakt w historii firmy, bo zlekceważyliśmy jakość. Od tamtej pory każdy projekt przechodzi przez dodatkowe kontrole. Dlatego u nas jakość to nie slogan na ścianie, a sposób myślenia.”

          Lista błędów na koniec, czyli co zabija onboarding

          • Informacyjne tsunami pierwszego dnia. Nie zasypuj nowych pracowników ogromem informacji do przyswojenia w jeden dzień. Rozłóż to na tygodnie, nie godziny.
          • Onboarding = HR + IT. Liderzy zespołów powinni być zaangażowani w proces onboardingu. Bez bezpośredniego przełożonego onboarding to tylko formalność.
          • Onboarding trwa tydzień. Tymczasem nowym pracownikom potrzeba około 8-12 miesięcy, żeby zbliżyć się do wydajności, jaką mogą pochwalić się ich doświadczeni koledzy.
          • Brak feedbacku. Nikt nie pyta nowego pracownika, jak przebiegł proces, co było pomocne, a co można poprawić. Tymczasem prosty feedback na temat pierwszych tygodni w firmie może poprawić relacje z przełożonymi i pokazać, że firma rzeczywiście dba o doświadczenie swoich ludzi.

          Zajrzyj do naszego wpisu Jak przeprowadzić zdalny onboarding pracownika. Znajdziesz tam praktyczne wskazówki i gotowy plan działania na pierwsze 90 dni w nowej pracy.

          Podsumowanie

          Można mówić o innowacyjności i otwartości, ale jeśli nowy pracownik przez miesiąc nie wie, do kogo się zwrócić z konkretnym pytaniem, to te wszystkie deklaracje brzmią pusto.

          Większość firm ma onboarding na poziomie „wypełnij papiery i jakoś się odnajdziesz”. Potem dziwimy się, że ludzie odchodzą lub przez lata pracują poniżej swoich możliwości. A wystarczy tak niewiele: powiedzieć prawdę o tym, jak naprawdę wygląda praca, dać buddy’ego i sprawdzić po miesiącu, czy wszystko idzie w dobrym kierunku.

          Najlepszy onboarding nie polega na tym, żeby nowy pracownik pokochał firmę od pierwszego dnia. Polega na tym, żeby po trzech miesiącach wiedział, gdzie jest i dokąd zmierza. Żeby miał narzędzia do robienia dobrej roboty i ludzi, którzy pomogą mu w razie problemów.

          [1] https://thirst.io/blog/employee-onboarding-statistics-for-2025/

          [2] https://www.aihr.com/blog/employee-onboarding-statistics/

          Napisz do nas

          Chętnie odpowiemy na wszystkie pytania