Jawność wynagrodzeń 2026: wpływ na employer branding

Jawność wynagrodzeń 2026: wpływ na employer branding

Jawność wynagrodzeń 2026: wpływ na employer branding

Jawność wynagrodzeń – jak transparentność płac wpłynie na employer branding w 2026?

Kiedy ostatni raz w ogłoszeniu o pracę rzuciła Ci się w oczy konkretna kwota? Nie „oferujemy konkurencyjne wynagrodzenie”, nie „płaca adekwatna do kompetencji”, tylko zwykła liczba? Prawdopodobnie bardzo dawno temu. A może wcale.

Już za kilka miesięcy to się zmieni. W 2026 roku Polska musi wdrożyć unijną Dyrektywę Pay Transparency. Brzmi technicznie, ale skutki będą bardzo realne. Firmy będą musiały ujawniać, ile płacą pracownikom. Już na etapie ogłoszenia o pracę. Bez uników, bez mglistych formułek.

Dla rekrutujących to wyzwanie, dla kandydatów – konkretna informacja już na początkowym etapie rekrutacji, dzięki której zaoszczędzą czas. Ale przede wszystkim to szansa dla tych pracodawców, którzy zrozumieją, że transparentność to nie zagrożenie, tylko sposób na budowanie zaufania. A zaufanie dziś tłumaczy się wprost na employer branding.

Dyrektywa, która zmienia zasady rekrutacji

W marcu 2023 roku Parlament Europejski przyjął dyrektywę o przejrzystości wynagrodzeń, która ma na celu walkę z luką płacową między kobietami a mężczyznami. Zgodnie z nią pracodawcy będą musieli ujawniać informacje o wynagrodzeniach już na etapie rekrutacji. Kandydaci dostaną prawo do pytania o widełki płacowe, a firma nie będzie mogła ich przed nimi ukrywać. Co więcej, organizacje zatrudniające ponad 100 osób będą zobowiązane do regularnego raportowania luki płacowej.

Kraje członkowskie UE mają czas na wdrożenie przepisów do czerwca 2026 roku. Wydaje się, że jeszcze do tego dużo czasu, ale dla działów HR i zarządów to właściwie jutro. Bo przygotowanie systemów, uporządkowanie polityki płacowej i przekonanie kadry kierowniczej wymaga czasu, a tego jest już coraz mniej.

Co tak naprawdę zmieni się w rekrutacji?

Jeśli jesteś osobą szukającą pracy, prawdopodobnie nieraz wpadło Ci w oko ogłoszenie, w którym zamiast konkretnej kwoty widniało coś w stylu „wynagrodzenie uzależnione od doświadczenia”. Frustrujące? Zdecydowanie. Bo jak się przygotować do rozmowy, skoro nie wiesz, czy mówisz o 4, czy o 10 tysiącach złotych? Jawność wynagrodzeń ma to zmienić.

Od 2026 roku rekrutujące firmy będą musiały podać w ogłoszeniu przewidywany poziom wynagrodzenia lub jego przedział. To oznacza początek bardziej uczciwej komunikacji. Dla kandydatów to komfort – mogą od razu odsiać oferty, które nie spełniają ich oczekiwań finansowych. Dla firm to szansa na przyciągnięcie tych właściwych ludzi, bez marnowania czasu obu stron.

Ale diabeł tkwi w szczegółach. Bo głównym celem dyrektywy nie jest sama jawność, ale walka z luką płacową między kobietami a mężczyznami. Kiedy wynagrodzenia są jawne, trudniej ukryć, że kobieta na tym samym stanowisku zarabia mniej niż jej kolega. Trudniej uzasadnić różnicę argumentem „bo się tak umówiliśmy przy zatrudnieniu”.

Transparentność to narzędzie, które ma wymusić na firmach porządkowanie polityki płacowej i eliminowanie nieuzasadnionych nierówności. A to przekłada się wprost na wizerunek pracodawcy – bo dziś kandydaci zwracają uwagę nie tylko na to, ile zarobią, ale też na to, czy firma traktuje wszystkich sprawiedliwie.

Czy firmy, w których pracuje mniej niż 100 osób, będą miały obowiązek informowania o widełkach płacowych?

Dyrektywa o jawności wynagrodzeń nakłada obowiązek regularnego raportowania luki płacowej na firmy zatrudniające ponad 100 pracowników, ale wymogi dotyczące transparentności przy rekrutacji obejmą wszystkich pracodawców. Oznacza to, że nawet mniejsze przedsiębiorstwa będą musiały podawać widełki płacowe w ogłoszeniach i odpowiadać na pytania kandydatów o wynagrodzenie.

Dla wielu mniejszych firm to będzie wyzwanie, bo często nie mają wypracowanych systemów płacowych ani dedykowanych działów HR. Ale z drugiej strony – to też szansa. Firmy, które od początku zbudują uczciwe relacje z pracownikami i będą transparentne, mogą zyskać przewagę konkurencyjną nad większymi graczami. Bo choć nie oferują wielkich budżetów, mogą zaoferować coś równie ważnego: uczciwość i jasne zasady.

Dlaczego niektórzy boją się jawności płac?

Nie oszukujmy się, temat jawności wynagrodzeń budzi wiele obaw, szczególnie wśród pracodawców. Najczęściej słyszy się o dwóch zagrożeniach, jakie widzą w tym przedsiębiorcy: rosnącej presji płacowej i wzroście rotacji.

Wyobraź sobie, że w jednym zespole pracują dwie osoby na podobnym stanowisku. Jedna zarabia 7000 zł, druga – 9000 zł. Kiedy obie poznają swoje wynagrodzenia, ta zarabiająca mniej pójdzie do przełożonego z pytaniem: „dlaczego?”. I albo dostanie podwyżkę, albo zacznie rozglądać się za nową pracą. Pracodawcy obawiają się właśnie takiej fali żądań i ewentualnych odejść. Bo nierówności płacowe istnieją – czasem uzasadnione różnicami w kompetencjach czy doświadczeniu.

Drugi strach to konkurencja. Jeśli wszyscy będą wiedzieć, ile płaci firma X, konkurencyjne przedsiębiorstwa mogą łatwiej podkupić najlepszych pracowników. Takie „otwarte karty” mogą wywołać wojnę cenową szczególnie w branżach, gdzie walka o talenty jest zacięta.

Czy te obawy są uzasadnione? Po części tak. Transparentność rzeczywiście wymusi na firmach porządkowanie polityki wynagrodzeń. Ale czy to źle? Jeśli ktoś zarabia mniej tylko dlatego, że nie negocjował tak dobrze przy zatrudnieniu lub ma inną płeć – może warto to naprawić?

Co zyskują firmy, które postawią na transparentność?

Z drugiej strony medalu jest coś, o czym mówi się rzadziej – korzyści jawności wynagrodzeń dla samych pracodawców. I nie chodzi tu tylko o obowiązek prawny, ale o plusy w budowaniu wizerunku i relacji z ludźmi.

  • Zaufanie to waluta, której nie da się kupić. Kiedy firma od początku mówi wprost, ile płaci, kandydat czuje, że nie ma tu gier ani ukrytych warunków. To buduje poczucie uczciwości, które potem przekłada się na lojalność. A w czasach, gdy zmiana pracy to norma, lojalność jest na wagę złota.
  • Przyciąganie właściwych ludzi. Jeśli w ogłoszeniu widnieje konkretna kwota, zgłoszą się osoby, które rzeczywiście są zainteresowane taką ofertą. Koniec z sytuacją, gdy kandydat przychodzi na rozmowę, a na końcu okazuje się, że oczekiwał dwa razy większe wynagrodzenie, niż mu zaproponowano. To oszczędność czasu rekruterów i poszukujących pracy.
  • Równość i różnorodność. Rzecznik Praw Obywatelskich od lat podkreśla, że wprowadzenie rozwiązań ustawowych dotyczących jawności wynagrodzeń to jeden z kluczowych instrumentów w walce z dyskryminacją płacową. Kiedy wynagrodzenia są jawne, trudniej ukryć nieuzasadnione różnice. Dzięki temu firmy stają się bardziej inkluzywne, a to dziś jeden z ważniejszych elementów dobrego employer brandingu.
  • Motywacja i zrozumienie systemu. Ludzie chcą wiedzieć, za co dostają pieniądze i co mogą zrobić, żeby zarabiać więcej. Jasne kryteria awansu i podwyżek to nie tylko przejrzystość – to też motywator do rozwoju. Jeśli pracownik wie, że opanowanie nowego narzędzia czy zdobycie certyfikatu przełoży się na konkretną kwotę, ma cel do realizacji.

Transparentność wynagrodzeń nie oznacza chaosu, ale wymaga przygotowania

Wdrożenie jawności wynagrodzeń to nie wyłącznie zmiana przepisów. To przede wszystkim zmiana kultury organizacyjnej. I tutaj wiele firm może się potknąć, jeśli potraktują dyrektywę jako kolejny biurokratyczny obowiązek do odhaczenia.

Zasadnicze pytanie brzmi: na jakiej podstawie ustalane są wynagrodzenia? Jeśli odpowiedź to „bo szef tak zdecydował”, to mamy problem. Transparentność wymaga systemu – jasnych kryteriów, widełek płacowych dla poszczególnych stanowisk, zrozumiałych ścieżek awansu. Bez tego będziemy mieć do czynienia z pozorną jawnością, która wywoła więcej zamieszania i frustracji niż korzyści.

Warto zatem zacząć od audytu. Sprawdzić, jak wyglądają wynagrodzenia w poszczególnych działach, czy nie ma nieuzasadnionych różnic (szczególnie między kobietami a mężczyznami na tych samych stanowiskach), i uporządkować politykę płacową. To proces czasochłonny, ale nieunikniony. Bo lepiej zrobić to z własnej inicjatywy niż pod presją kontroli czy skargi pracownika.

Kolejna kwestia to komunikacja. Nie wystarczy wrzucić tabelki z widełkami w intranecie i uznać sprawę za załatwioną. Ludzie muszą rozumieć, dlaczego zarabiają tyle, ile zarabiają. Dlaczego kolega z działu obok dostaje więcej? Może ma większe doświadczenie, dodatkowe kwalifikacje, zarządza zespołem? Jeśli firma nie wytłumaczy tych różnic, pojawi się poczucie niesprawiedliwości.

Jak transparentność płac wpłynie na employer branding?

Employer branding to dziś nie tylko ładne zdjęcia z integracji i post na LinkedIn o wartościach firmy. To realna opinia pracowników i kandydatów, którą coraz łatwiej zweryfikować. Portale z opiniami o pracodawcach, grupy w mediach społecznościowych, fora branżowe – informacje o tym, jak firma traktuje ludzi, rozchodzą się błyskawicznie.

Jawność wynagrodzeń może być tutaj albo atutem, albo kulą u nogi. Firmy, które już teraz stawiają na transparentność i uczciwe relacje, będą postrzegane jako nowoczesne i godne zaufania. To marki, do których ludzie będą chcieli aplikować, bo wiedzą, że nie czekają ich niespodzianki i niedopowiedzenia.

Z drugiej strony, przedsiębiorstwa, które będą ciągnąć transparentność siłą, publikując minimalną ilość informacji wymaganą prawem i trzymając się kurczowo starego modelu „o pieniądzach się nie mówi”, stracą w oczach kandydatów. Bo kontrast między tym, co mówią, a tym, co robią, będzie zbyt widoczny.

Pokolenia i ich stosunek do jawności płac

Nie bez znaczenia jest też to, że na rynku pracy coraz silniej zaznaczają swoją obecność młodsze pokolenia – millenialsi i pokolenie Z. Dla nich transparentność to niemal standard. Wychowali się w świecie, gdzie informacje są dostępne na wyciągnięcie ręki, gdzie można sprawdzić opinie o każdym produkcie i usłudze, w tym o pracodawcy.

Te generacje nie boją się mówić o pieniądzach. Wręcz przeciwnie – uważają, że milczenie na ten temat jest szkodliwe i umacnia nierówności. Dla nich firma, która chowa wynagrodzenia za mgłą ogólników, to firma, która ma coś do ukrycia. I to jest coś, co pracodawcy muszą zrozumieć, jeśli chcą przyciągać młode talenty.

Równość płci, czyli sedno sprawy

Choć dyrektywa dotyczy ogólnej transparentności, jej głównym celem jest walka z luką płacową między kobietami a mężczyznami. Według najnowszych danych Parlamentu Europejskiego średnia luka płacowa w UE wynosi 12%, co oznacza, że kobiety zarabiają średnio o tyle mniej niż mężczyźni za godzinę pracy. W Polsce wskaźnik ten wynosi 7,8%, co plasuje nas wśród krajów o stosunkowo niskiej luce płacowej w Unii.

Dlaczego tak się dzieje? Przyczyn jest wiele: od przerw w karierze związanych z macierzyństwem, przez stereotypy dotyczące „męskich” i „kobiecych” zawodów, po słabsze umiejętności negocjacyjne, które są efektem socjalizacji. Transparentność wynagrodzeń ma to zmienić.

Dla firm oznacza to konieczność spojrzenia prawdzie w oczy. Jeśli w tym samym zespole mężczyzna zarabia więcej niż kobieta na takim samym stanowisku, choć mają porównywalne doświadczenie, kompetencje i zakres obowiązków, problem będzie musiał zostać naprawiony. I to nie tylko z przymuszenia prawnego, ale też z dbałości o wizerunek firmy jako sprawiedliwego pracodawcy.

Jak się przygotować? Praktyczne kroki dla działów HR

Jeśli jesteś częścią zespołu HR i czytasz ten tekst z pewnym niepokojem, warto już teraz zacząć działać. Sprawdź 6 wskazówek, które pomogą Wam w płynnym wdrożeniu transparentności:

  1. Przeprowadźcie audyt wynagrodzeń. Sprawdźcie, jak wyglądają płace w Waszej organizacji. Czy są spójne? Czy nie ma nieuzasadnionych różnic? To fundament całego procesu.
  2. Ustalcie jasne kryteria. Stwórzcie system widełek płacowych dla poszczególnych stanowisk, uwzględniający doświadczenie, kompetencje i zakres obowiązków. Ważne, żeby te zasady były zrozumiałe i sprawiedliwe.
  3. Przeszkolcie menedżerów. To oni będą musieli tłumaczyć podwładnym decyzje płacowe. Muszą rozumieć system i potrafić jasno komunikować, dlaczego ktoś zarabia więcej lub mniej.
  4. Przygotujcie się na trudne rozmowy. Bo będą. Ludzie będą pytać, porównywać, domagać się wyjaśnień. Im lepiej firma się do tego przygotuje, tym mniej bólu w całym procesie.
  5. Zaktualizujcie ogłoszenia o pracę. Od teraz każda rekrutacja powinna zawierać informację o wynagrodzeniu. I to nie wynagrodzenie „do uzgodnienia”, tylko konkretną kwotę lub realistyczne widełki.
  6. Zainwestujcie w narzędzia i wsparcie zewnętrzne. Jeśli firma ma ponad 100 pracowników, będzie musiała raportować lukę płacową. Warto już teraz pomyśleć o tym, jak uporządkować dane kadrowo-płacowe i czy aktualne systemy pozwolą na sprawne przygotowanie wymaganych zestawień.

Dla wielu przedsiębiorstw rozwiązaniem może być outsourcing obsługi kadrowo-płacowej – agencje takie jak Grupa Progres oferują kompleksową usługę Payroll, która obejmuje nie tylko naliczanie i rozliczanie wynagrodzeń, ale też przygotowanie deklaracji zgłoszeniowych i rozliczeniowych do ZUS, US oraz raportów dla GUS i PFRON. Dzięki temu firma ma uporządkowane dane płacowe w jednym miejscu, co znacznie ułatwia przygotowanie raportów związanych z transparentnością wynagrodzeń.

Jak dyrektywa zmieni rynek pracy w Polsce?

Ogłoszenia z konkretnymi widełkami staną się normą, a osoby poszukujące pracy będą mogły świadomie podejmować decyzje o aplikowaniu. Firmy, które już dziś stawiają na przejrzystość, będą miały przewagę – zarówno w rekrutacji, jak i w budowaniu pozytywnego wizerunku.

Dla pracowników to krok w stronę większej sprawiedliwości i poczucia bezpieczeństwa. Dla pracodawców – test tego, jak poważnie traktują wartości, o których mówią w swoich misjach i wizjach. Bo łatwo napisać, że firma stawia na ludzi. Trudniej udowodnić to w praktyce, kiedy trzeba ujawnić, ile tym ludziom się płaci.

 

Napisz do nas

Chętnie odpowiemy na wszystkie pytania

    Skrócony tydzień pracy w Polsce: program pilotażowy 2026

    Skrócony tydzień pracy w Polsce: program pilotażowy 2026

    Skrócony tydzień pracy w Polsce: program pilotażowy 2026

    Skrócony tydzień pracy – czy 2026 to rok przełomu w Polsce?

    15 września 2025 roku zamknął się nabór do rządowego pilotażu skróconego czasu pracy. Zgłosiło się prawie 2000 firm – od technologicznych startupów po zakłady produkcyjne. Konkretni pracodawcy z różnych branż chcą przetestować, jak w praktyce sprawdzi się czterodniowy tydzień pracy lub inne modele elastycznego czasu.

    Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej właśnie rozpatruje wnioski, a pierwsze wdrożenia mają ruszyć w 2026 roku. To dobry moment, żeby przyjrzeć się temu, co faktycznie może się zmienić.

    Na czym polega pilotażowy program krótszego czasu pracy?

    We wrześniu 2025 zamknął się nabór dla pracodawców do udziału w pilotażowym programie skróconego czasu pracy z zachowaniem wynagrodzenia. Liczby robią wrażenie – 1994 zgłoszenia od firm, które chcą sprawdzić, czy praca na nowych zasadach ma sens nie tylko na papierze.

    Do połowy października mają zapaść decyzje o tym, kto dostanie wsparcie. A potem? Rok 2026 ma być rokiem, w którym teoria spotka się z praktyką. Prawdziwe firmy, z prawdziwymi pracownikami i realnymi wyzwaniami biznesowymi będą testować, czy krótszy tydzień pracy to przyszłość polskiego rynku pracy.

    Program nie jest jednorodny i to właśnie jest jego siła. Można wybrać jeden z kilku modeli, w zależności od specyfiki biznesu. Zasady pilotażu dają firmom sporą elastyczność, co zwiększa szanse na to, że znajdzie się rozwiązanie pasujące do różnych branż i struktur organizacyjnych.

    Jakie modele skróconego czasu pracy będą testowane w Polsce w 2026 roku?

    Pierwszy model to klasyczna „czwórka” – cztery dni robocze zamiast pięciu, przy zachowaniu pełnego wymiaru godzin tygodniowo. Brzmi prosto: pracujesz dłużej przez cztery dni, ale masz trzydniowy weekend.

    Drugi scenariusz zakłada rzeczywiste skrócenie tygodniowego wymiaru godzin. Nie 40, a np. 32 godziny. To rozwiązanie bardziej radykalne, ale też potencjalnie najbardziej korzystne dla zdrowia i work life balance.

    Są też warianty pośrednie, np. elastyczne godziny pracy z możliwością kompresji tygodnia według indywidualnych potrzeb. Jeden pracownik może preferować cztery dłuższe dni, inny – pięć krótszych. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej ogłosiło szczegóły, które pokazują, że chodzi o testowanie różnych ścieżek, nie odgórnie narzucanie jednego rozwiązania.

    Kto się zgłosił i dlaczego to ważne?

    Prawie dwa tysiące zgłoszeń to nie jest przypadkowa liczba. To sygnał, że coś się zmienia w mentalności polskich pracodawców. Jeszcze kilka lat temu propozycja skróconego tygodnia pracy spotkałaby się z odrzuceniem bez większej analizy „za” i „przeciw”. Dziś? Firmy same się zgłaszają.

    W gronie zainteresowanych są przedsiębiorstwa z różnych sektorów. Od technologicznych startupów, które od lat funkcjonują w elastycznych modelach pracy, po bardziej tradycyjne firmy produkcyjne i usługowe. Ta różnorodność ma spore znaczenie, bo jeśli pilotaż ma pokazać realne dane i wartościowe wnioski, musi obejmować prawdziwy przekrój polskiej gospodarki.

    Co ciekawe, nie tylko duże korporacje zdecydowały się na udział w pilotażu. Małe i średnie przedsiębiorstwa również widzą w tym szansę. Dla nich skrócony tydzień pracy może być argumentem w rozmowach rekrutacyjnych. W czasach, gdy kandydaci mają wybór, takie rozwiązania mogą przechylić szalę. Poza tym wiele firm funkcjonuje w cyklach sezonowych – okresach większego i mniejszego natężenia zamówień. Elastyczny czas pracy pozwala lepiej dopasować się do tych wahań, utrzymując produkcję na optymalnym poziomie bez przepalania zespołu w szczycie sezonu.

    Skrócony tydzień pracy w Europie – doświadczenia Islandii, Hiszpanii i Niemiec

    Polska nie jest pierwsza, która testuje skrócony czas pracy. I dobrze, bo możemy uczyć się na cudzych doświadczeniach.

    Islandia przeprowadziła jeden z najbardziej rozległych eksperymentów w latach 2015-2019. Objął około 2500 pracowników sektora publicznego. Rezultat? Produktywność albo wzrosła, albo utrzymała się na tym samym poziomie, podczas gdy samopoczucie pracowników znacząco się poprawiło. Mniej stresu, lepsze życie rodzinne, mniejsze wypalenie zawodowe. Po zakończeniu testów większość islandzkich pracowników wynegocjowała sobie prawo do skróconego tygodnia pracy.

    Hiszpania w 2023 roku ruszyła z trzyletnim programem pilotażowym dla około 200 firm. Rząd pokrywa część kosztów związanych ze skróceniem czasu pracy, żeby odciążyć przedsiębiorstwa na starcie. Pierwsze sygnały są mieszane – niektóre firmy raportują wzrost efektywności, ale inne borykają się z problemami logistycznymi.

    Niemcy, ze swoją kulturą pracy opartą na precyzji i efektywności, również eksperymentują. Tu jednak podejście jest bardziej oddolne – to poszczególne firmy decydują się na testy, bez rządowego parasola. Volkswagen, Audi czy Deutsche Telekom pilotowały różne formy skróconego czasu pracy z różnym skutkiem. Najważniejszy wniosek? Nie ma jednego uniwersalnego rozwiązania na skrócenie czasu pracy.

    Wydajność pracowników a elastyczny czas pracy

    Największy strach pracodawców przed skróceniem czasu pracy? „Jak mam produkować tyle samo, skoro ludzie będą pracować mniej?” To uzasadnione pytanie, ale oparte na jednym założeniu – że godziny w pracy równają się produktywności. A to właśnie ten punkt wymaga weryfikacji. Więcej o nowym podejściu do produktywności pracowników przeczytasz w naszym artykule o zarządzaniu energią.

    Doświadczenia z różnych krajów sugerują, że skrócony czas pracy nie musi oznaczać proporcjonalnego spadku wydajności. Gdy dni roboczych jest mniej, pracownicy często lepiej zarządzają czasem i efektywniej pracują. Mają mniej czasu na przeglądanie mediów społecznościowych, mniej przedłużających się przerw kawowych, mniej spotkań „dla spotkania”. Koncentracja rośnie, bo każda godzina nagle staje się cenniejsza.

    Nie każda branża ma jednak tę samą swobodę manewru. Produkcja wymaga obecności przy liniach montażowych. Handel detaliczny potrzebuje obsługi klientów przez określoną liczbę godzin. Opieka zdrowotna nie może sobie pozwolić na luki w grafiku. Ale nawet w tych sektorach pojawiają się pytania o rotacje, zmianowość czy automatyzację wybranych procesów.

    Wiele polskich firm wciąż funkcjonuje według modelu, w którym obecność w biurze waży więcej niż efekty. 8 godzin przy biurku znaczy więcej niż konkretnie zrealizowane zadania. Skrócony tydzień pracy zmusza do przewartościowania tych przekonań. I to jest właśnie clou tej sprawy.

    Wpływ skróconego czasu pracy na zdrowie i samopoczucie pracowników

    Wypalenie zawodowe dotyka coraz więcej osób. Według najnowszego badania UCE Research i platformy ePsycholodzy.pl78,3 proc. aktywnych zawodowo Polaków ma co najmniej 1 z 14 symptomów wypalenia zawodowego. To wzrost o 13 punktów procentowych w ciągu zaledwie trzech lat. Chroniczne zmęczenie, utrata motywacji, problemy ze snem, narastająca frustracja – to najczęstsze sygnały, że praca przestała przynosić satysfakcję.

    Skrócony czas pracy oczywiście nie jest lekarstwem na wszystko, ale może być istotnym elementem układanki.

    Dodatkowy dzień wolny w tygodniu to czas na regenerację.

    Nie tylko fizyczną, ale przede wszystkim mentalną. To moment, żeby załatwić sprawy, które zwykle odkładamy na późny wieczór, albo na weekend – badania kontrolne, do których w końcu można się wybrać bez urywania połowy dnia pracy, spokojne dopięcie spraw urzędowych, albo po prostu czas na odpoczynek bez poczucia winy.

    Firmy uczestniczące w zagranicznych pilotażach raportowały spadek absencji chorobowej.

    Ludzie po prostu rzadziej chorują, kiedy mają więcej czasu na odpoczynek. To z kolei przekłada się na mniejsze koszty dla pracodawcy – mniej zwolnień lekarskich, mniej nagłych zastępstw, stabilniejsze funkcjonowanie zespołów.

    Relacje rodzinne i społeczne – inny wymiar krótszego czasu pracy

    Trzydniowy weekend to szansa na spędzenie czasu z bliskimi. Nie w pośpiechu między praniem a gotowaniem obiadu, ale naprawdę. Wyjazd za miasto, dłuższy spacer, spokojne rozmowy. Brzmi banalnie? Może. Ale dla wielu osób to coś, na co zwyczajnie nie ma czasu w standardowym tygodniu.

    Koszty dla pracodawców – czy skrócony czas pracy się opłaca?

    Zmiany wymagają inwestycji – czasem finansowych, zawsze organizacyjnych. Trzeba przemyśleć na nowo procesy, harmonogramy, sposoby komunikacji. W niektórych przypadkach konieczne będzie zatrudnienie dodatkowych osób, żeby pokryć wszystkie godziny otwarcia zakładu.

    Z drugiej strony są oszczędności. Mniejsze zużycie energii w biurach, niższe koszty utrzymania przestrzeni biurowych (jeśli część zespołu pracuje zdalnie w ramach elastycznego modelu), mniejsza rotacja pracowników. A poza tym, co chyba najważniejsze, utrzymanie dobrego pracownika jest zazwyczaj tańsze niż rekrutacja i wdrożenie nowego.

    Polski rynek pracy od kilku lat zmaga się z deficytem talentów w kluczowych branżach. IT, inżynieria, produkcja wyspecjalizowana – wszędzie tam pracodawcy walczą o kandydatów. Oferowanie skróconego tygodnia pracy może być tym elementem, który przekona wahającego się specjalistę. A wartość dobrego pracownika trudno przecenić.

    Firmy biorące udział w pilotażu dostaną wsparcie finansowe od państwa. To obniża barierę wejścia i pozwala na realne testowanie bez strachu przed natychmiastowym uderzeniem w budżet. Jeśli po roku okaże się, że model się sprawdza – można go kontynuować. Jeśli nie – przynajmniej spróbowaliśmy, mając częściowe zabezpieczenie.

    Skrócony tydzień pracy z perspektywy pracowników

    Łatwo mówić o statystykach i modelach biznesowych. Ale ostatecznie to konkretni ludzie będą pracować według nowych zasad. I ich głos powinien być najważniejszy. Już choćby w mediach społecznościowych widać wymiany zdań między pracownikami różnych branż, a tam – kilka powtarzających się wątków.

    • Pierwszy – zmęczenie. Nie tylko fizyczne, ale przede wszystkim mentalne. Ciągły pęd, presja deadlinów, brak czasu na regenerację. Dodatkowy dzień wolny brzmi jak ratunek.
    • Drugi wątek – życie prywatne odłożone na później. „Jak już przejdę ten projekt”, „jak już dzieci trochę podrosną”, „jak już awansuję”. Skrócony tydzień pracy daje szansę na życie tu i teraz, nie kiedyś.

    Są też obawy. Czy skrócony tydzień nie oznacza niższej pensji? Czy nie przełoży się na większą intensyfikację pracy w pozostałych dniach, prowadząc do wypalenia? Czy pracodawcy nie będą oczekiwać tej samej wydajności w krótszym czasie, co w zasadzie zwiększy presję?

    To uzasadnione pytania i właśnie dlatego pilotaż jest tak ważny. Pozwala przetestować różne scenariusze, zobaczyć, co działa, a co nie. I – co najważniejsze – słuchać głosu tych, których te zmiany dotyczą najbardziej.

    Co istotne, program, który startuje w Polsce w 2026 roku, zakłada, że pracownicy będą pracować krócej, ale za tę samą pensję.

    Co to znaczy dla rynku pracy?

    Jeśli skrócony tydzień pracy stanie się rzeczywistością w szerszej skali, konsekwencje będą daleko idące. Po pierwsze – zmiana w sposobie rekrutacji. Firmy oferujące krótszy tydzień będą miały przewagę konkurencyjną. Kandydaci będą wybierać nie tylko na podstawie wynagrodzenia, ale całego pakietu warunków pracy.

    Po drugie – presja na automatyzację i cyfryzację. Jeśli mamy produkować tyle samo w krótszym czasie, trzeba będzie optymalizować procesy. To może przyspieszyć inwestycje w technologie, co długoterminowo zwiększy konkurencyjność polskiej gospodarki.

    Po trzecie – potencjalna zmiana w kulturze organizacyjnej. Mniej spotkań „dla zasady”, mniej biurokracji, większy nacisk na efekty niż na proces. Dla wielu firm to będzie prawdziwa rewolucja.

    Jest też wymiar społeczny. Jeśli ludzie będą mieć więcej czasu wolnego, zmieni się popyt na usługi. Rozrywka, turystyka, sport, edukacja – wszystkie te sektory mogą skorzystać.

    Gdzie jesteśmy teraz i co będzie dalej?

    Koniec 2025 roku to moment zawieszenia. Wyniki naboru mają być znane do połowy października. Firmy czekają na decyzje, pracownicy obserwują z nadzieją. Rok 2026 będzie testem. Realnym, pełnym niespodzianek testem tego, czy teoria przetrwa zderzenie z praktyką. Czy polskie firmy potrafią się zorganizować? Czy pracownicy faktycznie będą bardziej produktywni? Czy koszty da się utrzymać w ryzach?

    Zmiany nigdy nie są łatwe, zwłaszcza te dotykające tak fundamentalnych aspektów życia, jak praca. Ale właśnie dlatego warto spróbować. Bo może okazać się, że da się inaczej, lepiej, bardziej po ludzku.

    Co czeka nas w 2026 roku?

    Pierwsze wdrożenia zaczną się na początku roku. Przez kolejne miesiące uczestniczące firmy będą zbierać dane, obserwować efekty, dostosowywać procesy. Zmiana takiej skali wymaga czasu, cierpliwości i gotowości do eksperymentowania.

    Wydaje się, że najważniejsze będą raporty – zarówno od pracodawców, jak i pracowników. Co działa? Co wymaga poprawy? Jakie są nieoczekiwane problemy? Czy model nadaje się do skalowania na całą gospodarkę, czy raczej sprawdza się tylko w określonych sektorach?

    Jeśli wyniki okażą się pozytywne, możemy spodziewać się kolejnych fal pilotażu, a może nawet stopniowych zmian w przepisach dotyczących czasu pracy. To nie stanie się z dnia na dzień – polskie prawo pracy zmienia się powoli i ostrożnie. Ale precedens zostanie stworzony.

    Jest też scenariusz, w którym pilotaż pokaże, że skrócony tydzień pracy w polskich realiach to jeszcze za wcześnie. Że koszty przewyższają korzyści, a problemy organizacyjne są zbyt duże. I to też będzie cenna wiedza.

    Skrócony tydzień pracy w Polsce – szanse powodzenia pilotażu

    Czy to się uda? Nikt tego nie wie. Dlatego właśnie mamy pilotaż – żeby sprawdzić, zamiast zgadywać. Ale są powody do ostrożnego optymizmu. Polska gospodarka jest bardziej nowoczesna niż dziesięć lat temu. Cyfryzacja postępuje. Mentalność się zmienia. Próby skrócenia czasu pracy podjęte w innych krajach UE mają w większości pozytywne skutki.

    Jedna rzecz jest natomiast pewna – rozmowa o skróconym tygodniu pracy już się zaczęła. Weszła na wyższy poziom i trudno ją będzie zatrzymać, niezależnie od wyników pilotażu. Bo czasem sama dyskusja o zmianie może przynieść więcej niż formalne wdrożenie bez przygotowania i testów.

    Napisz do nas

    Chętnie odpowiemy na wszystkie pytania

      Rekrutacja jako pierwsze wrażenie marki – skuteczny employer branding

      Rekrutacja jako pierwsze wrażenie marki – skuteczny employer branding

      Rekrutacja jako pierwsze wrażenie marki – skuteczny employer branding

      Rekrutacja jako pierwsze wrażenie marki – skuteczny employer branding

      Dowiedz się, dlaczego proces rekrutacyjny to jeden z najważniejszych elementów employer brandingu i jak wpływa na reputację firmy w oczach kandydatów.

      Rekrutacja a employer branding – dlaczego to nierozerwalne połączenie?

      Employer branding najczęściej kojarzy się z kampaniami w social mediach, atrakcyjnymi filmami wizerunkowymi czy obecnością na targach pracy i konferencjach. Tymczasem największy wpływ na postrzeganie organizacji przez kandydatów ma to, co dzieje się podczas procesu rekrutacyjnego.

      To właśnie w trakcie rozmów, wymiany maili czy spotkań kandydat poznaje firmę „od środka”. Pierwszy kontakt często przesądza o tym, czy stanie się on ambasadorem marki pracodawcy, czy jej krytykiem.

      Pierwsze wrażenie kandydata a reputacja firmy

      Pierwsze wrażenie ma ogromne znaczenie. Już treść ogłoszenia o pracę świadczy    o profesjonalizmie i transparentności organizacji. Jasny, spójny i przewidywalny proces buduje zaufanie, natomiast brak odpowiedzi, długie opóźnienia czy chaotyczna komunikacja podważają wiarygodność pracodawcy.

      Według raportu „Employer branding w Polsce 2023” HRM Institute:

      1. 33% firm traktuje employer branding jako priorytet,
      2. 49% uznaje go za ważny, ale nie kluczowy,
      3. 20% wciąż nie przykłada do niego większej wagi (źródło: nosilo.io).

      Wnioski są jednoznaczne: brak dbałości o doświadczenie kandydata przekłada się bezpośrednio na osłabienie reputacji firmy.

      Candidate experience – doświadczenie, które kształtuje opinię

      Candidate experience obejmuje każdy etap rekrutacji – od lektury ogłoszenia, przez rozmowy, aż po sposób przekazania decyzji. Nawet kandydat, który nie otrzymał oferty, może zachować pozytywne wrażenie, jeśli czuł się traktowany z szacunkiem i miał poczucie transparentności procesu.

      Z raportu „Candidate Experience w Polsce 2023/2024” (eRecruiter) wynika:

      1. 67% działów HR deklaruje dbanie o doświadczenia kandydatów,
      2. jednak tylko 44% specjalistów i 59% pracowników fizycznych faktycznie je odczuwa.

      Różnica między deklaracjami a praktyką jasno pokazuje, że skuteczny employer branding wymaga realnych działań, a nie tylko strategii na papierze.

      Jak rekrutacja wpływa na reputację firmy?

      W erze portali opinii (Glassdoor, GoWork, LinkedIn) każde doświadczenie rekrutacyjne staje się publiczne. Jeden negatywny komentarz potrafi osłabić efekt wielomiesięcznych działań wizerunkowych.

      Najważniejsze obszary to:

      1. Czas trwania rekrutacji – średni czas oczekiwania na ofertę pracy w Polsce może wynosić nawet 2,5 miesiąca, co zniechęca kandydatów i negatywnie wpływa na wizerunek firmy. Z raportu „Rekrutacyjne KPI” eRecruiter wynika, że długość procesu zależy od branży: najkrótsze – średnio 19 dni – notuje sektor publiczny, a najdłuższe, nawet 77 dni, branża gastronomiczna. Liczba aplikacji ma niewielki wpływ; istotniejsza jest złożoność decyzji i liczba prowadzonych procesów jednocześnie.
      2. Efektywność rekrutacji – większość firm ocenia ją głównie wewnętrznymi wskaźnikami: 64% liczbą aplikacji, 57% czasem trwania rekrutacji. Kandydaci zwracają natomiast uwagę przede wszystkim na jakość komunikacji i poczucie szacunku.
      3. Feedback dla kandydatów – regularne przekazywanie konstruktywnej informacji zwrotnej buduje reputację rzetelnego i godnego zaufania pracodawcy. Brak feedbacku jest jednym z najczęstszych źródeł frustracji kandydatów i negatywnych opinii w sieci.

      Feedback – firmy, które regularnie przekazują konstruktywną informację zwrotną, zyskują reputację rzetelnych i godnych zaufania. Brak feedbacku to jedno z najczęstszych źródeł frustracji kandydatów.

      Skrócenie procesu rekrutacyjnego, transparentna komunikacja i regularny feedback są kluczowe dla pozytywnego wizerunku firmy oraz budowania zaufania kandydatów.

      Opinie kandydatów jako organiczny employer branding

      Każdy mail, telefon czy spotkanie z kandydatem to okazja do budowania marki pracodawcy. Transparentne przedstawienie warunków pracy, kultura feedbacku i szacunek wobec kandydatów przekładają się na pozytywne opinie w sieci. Takie autentyczne rekomendacje są jedną z najskuteczniejszych form marketingu pracodawcy.

      Jak poprawić wizerunek firmy w rekrutacji?

      1. Optymalizuj proces – skróć czas odpowiedzi i uprość liczbę etapów.
      2. Komunikuj transparentnie – jasno określ wymagania, warunki zatrudnienia i kolejne kroki.
      3. Dawaj feedback – informuj kandydatów o wyniku, nawet jeśli nie zostali wybrani.

      Inwestuj w szkolenia rekruterów – empatia i dobre umiejętności komunikacyjne są kluczowe.

      Regularnie audytuj rekrutację – sprawdzaj, czy proces wzmacnia markę, a nie jej szkodzi.

      Rola rekrutacji w budowaniu marki pracodawcy jest dziś większa niż kiedykolwiek. Pierwsze wrażenie decyduje o tym, czy kandydat stanie się ambasadorem firmy, czy jej krytykiem. Employer branding w procesie rekrutacyjnym to nie opcja, ale konieczność.

      To właśnie jakość doświadczenia kandydata – od ogłoszenia po feedback – przesądza, czy organizacja zyska lojalnych pracowników i pozytywną reputację, czy straci talenty i zaufanie rynku.